Roman Spandowski
To ma być suplement do mojego poprzedniego tekstu, ale ciut z innego punktu widzenia. Zresztą w poprzednim artykule nie zawarłem pewnej konkluzji, która była tam konieczna. Za co przepraszam. Oto ona: nie ma innego skutecznego teraz i w przyszłości nie będzie systemu polityczno-ekonomicznego niż system wolnorynkowy (to zamiast ciągle jeszcze brzydkiego terminu „kapitalizm”) i demokracja. To zresztą synonimy, bo demokracja to wolny rynek idei. W obu wypadkach wspólne jest to, że nad grą konkurujących podmiotów powinno czuwać jasne, uznane i przestrzegane przez wszystkich prawo. Żeby pohamować skłonne do rozpasania oddolne podmioty, ale też – a może przede wszystkim – państwo, które każda aktualna władza lubi zawłaszczać. Jeśli nie ma odpowiednich zabezpieczeń, zawłaszczy je z chęcią i bez trudu. Tym bardziej jeśli ma takie atuty, jak liczący się udział w ekonomii kraju. Klasyczni liberałowie wykluczali więc jakikolwiek udział państwa w gospodarce. Trudno o taki puryzm we współczesnych cywilizowanych krajach, gdzie państwo od dawna już prowadzi zaawansowany interwencjonizm socjalny. W takiej rzeczywistości trudno zachować złoty środek pomiędzy rozbuchanym socjalem a budżetową ascezą. Zwłaszcza że w praktyce społecznej złoty środek po prostu nie istnieje. W związku z czym po kolei różne kraje miotają się od bandy do bandy – to rozkręcając kurki budżetowe w imię pozornie szlachetnych haseł (to się obecnie nazywa „populizm”), to je zakręcając (to się obecnie nazywa „neoliberalizm”). Wiadomo, co przeciętny wyborca woli. Dawniej tymi pierwszymi byli mniej lub bardziej uczciwi lewicowcy, teraz cyniczna tzw. prawica.
Wspomniany wcześniej niemożliwy do utrzymania w społecznej praktyce złoty środek – to właśnie owa trzecia droga.
A teraz wracam do głównego tematu. Hołownia (a za nim ostatnio też jego coraz uboższy krewny Kosiniak itd.) nie szczędzą wyrzekań na fatalny polityczny duopol na polskiej scenie politycznej jako sedno wszelkiego zła polskiej polityki. Tym samym stawiając znak równości między demokratyczną opozycją z Tuskiem na czele a obecną PiSowską mafią. Sami się lansując jako świeżynka, politycznie dziewicza do imentu i najlepszy wybór dla Polaków od lat nękanych tym dupolem. Powiedzieć o tym, że to głupie, to nic nie powiedzieć. Argument, że i podłe, może nikogo nie przekonać, bo o etycznych gustach też się nie rozprawia. Taka postawa to klasyczny i modelowy symetryzm: obie strony są złe do gruntu, więc trzeba wybrać coś nowego. To jest nielogiczne zaprzeczenie faktycznej alternatywy. A z taką realną alternatywą mamy teraz u nas do czynienia.
Ale z ideologicznej dysputy w Polsce końca lat 80. pamiętam jeszcze drugie oblicze symetryzmu. Nie „albo – albo”, ale pojednawcze – „z tego coś i z tamtego też coś”, bliższe zdecydowanie demokratycznej normie kompromisu. Wtedy wzorem RFN mówiło się o „reapolit|ik”, a na propagandowy użytek wewnętrzny – „to wszystko dla dobra Polaków”. O czym będzie w postscriptum. Tyle że nie zawiera się trwałych kompromisów ze złem absolutnym, o ile jego adherenci są zupełnie niegotowi na nawrócenie. Ówcześni komuniści byli gotowi, co wielu z nich poświadczyło później i poświadcza dotąd. W PiSie takiej gotowości nawet sobie nie wyobrażam. Może zło po stronie młodej dość partii Kaczyńskiego jest dużo bardziej gruntowne niż w zużytej długotrwałą władzą, rozleniwionej, doszczętnie już odideologizowanej i bezradnej wobec aktualności wymogów PZPRii. Może zresztą wtedy dychotomia:
1) zachodnia demokracja, kapitalizm, skuteczność i przewidywalność w zarządzaniu, w sposób oczywisty wzrastający dobrostan całego społeczeństwa, współpraca europejska i transatlantycka i oparte na uczciwych traktatach zaufanie wśród nowych sojuszników, oraz 2) całkowite tego zaprzeczenie – była na tyle oczywista po obu stronach konfliktu, że nikomu do głowy wówczas nie przyszło wybierać jakąś trzecią drogę, przynajmniej od strony politycznej. Wydawało się wtedy też, że sczezły demony historii, że wyciągnęliśmy właściwe wnioski z naszej pechowej na własne życzenie przeszłości, że jesteśmy już gotowi na dobrą koegzystencję z zupełnie nowymi Niemcami, że obecna tożsamość Europy i jej pogłębiająca się jedność są nam bardzo bliskie i drogie jako też nasze własne.
Co mamy teraz, każdy widzi. Solidarystyczny optymizm początku lat 90. padł. Nie tylko u nas. Zmory przeszłości wracają. Kto mógłby sobie wyobrazić, że w największej i najpotężniejszej demokracji może zwyciężyć Trump – taki amerykański Lepper? I że w jego obronie po przegranych wyborach ruszy gawiedź wyznawców na amerykańską świątynię demokracji, czyli waszyngtoński Kapitol? W ciągu ostatnich kilkunastu lat w wyborach w krajach zachodniej Europy nieraz ważyło się wszystko. Ale zawsze jednak kończyło się na strachu. Zachodnia demokracja (innej –powtarzam! – nie ma) jakoś sobie z tym radzi. USA ze swoim Trumpem też. Ale tam powszechnie obowiązują przez nikogo poważnego niekwestionowane reguły i instytucje. Kudy – gdzież Polsce do nich! Ale wciąż mam nadzieję wbrew nadziei. To z łaciny. A z polskiego – „niech żywi nie tracą nadziei i przed narodem niosą oświaty kaganek” (nie – KAGANIEC!!! – to Czarnek). To Słowacki.
PS Co zapowiedziałem. Po przełomowych mimo wszystkich ograniczeń wyborach 4 czerwca 1989 r. obowiązkowa wg ustaleń Okrągłego Stołu polityczna większość ówczesnej władzy usiłowała utworzyć rząd pod Kiszczakiem. Ale Wałęsa wspiął się na wyżyny dyplomacji i przekabacił dotychczasowych przydupasów PZPRii, czyli SD i ZSL do zawiązania koalicji z „Solidarnoćią”. Dzięki temu powstał gabinet Mazowieckiego. O jego osiągnięciach nie muszę już pisać. Ale – jeden z owych dotychczasowych przydupasów, czyli ZSL to wszak bezpośredni przodek dzisiejszego PSL. Niech nas nie łudzi historyczny termin PSL. W rzeczywistości biurokracja starego ZSL pochłonęła oddolne i nawiązujące do całkiem fajnej historii próby reanimacji przedwojennego ruchu ludowego. W następnych dekadach neoPSL uczestniczyło z umiarkowanymi sukcesami we wszystkich wyborach, a kiedy dochodziło do utworzenia nowego rządu cechowało się wyjątkową elastycznością pryncypiów. Nawet był dowcip – niezależnie, kto zwycięży, PSL będzie koalicjantem. Coś mi się wydaje, że geneza produktu pt. Hołownia to nie tylko videomedia, ale też straż pożarna we wsi spokojnej, wsi wesołej (to – o zgrozo! – z Kochanowskiego).