Autor: Roman Spandowski
Zgodnie z zapowiedzią przedstawię teraz parę biogramów bardzo ważnych torunian z XVIII i XIX w. W porządku chronologicznym, ale będzie to również kronika stopniowego przenikania dotąd głównie niemieckojęzycznych torunian w Polskę i w polskość. Czyli w kulturę, w język, aż wreszcie w ojczyznę.
Więcej trzeba, żeby jakoś sensownie nazwać patriotyzm? O ile łatwiej być patriotą swojego państwa, jeśli się przedtem miało za sobą wieki wspólnoty językowej, cywilizacyjnej, w tym religijnej itp. Toruń należał do Rzplitej, ale na ogół był obok niej. Mniej niż Gdańsk i jeszcze mniej niż Elbląg, ale jednak. To, że znaczna część toruńskich elit w XVIII w. – niemieckojęzyczna i protestancka – zaczęła lgnąć ku polskości, powinno się stać ważkim zadaniem naukowym dla historyków. I to nie z patriotycznego obowiązku lub nadania PiS-owskiej władzy. Po prostu, tak trzeba. Amen. A zatem.
Efraim Szregier, bardzo różnie się piszący i zapisywany. Architekt. Żył w latach 1727 (ur. w Toruniu)-1783 (um. w Warszawie). Niemieckojęzyczny luteranin, jego ojciec przybył do Torunia z węgierskiego (dziś słowackiego) Preszowa z powodu prześladowań religijnych w państwie Habsburgów. W 1743 r. ukończył Gimnazjum Toruńskie i wyjechał do Warszawy, gdzie kształcił się u ówczesnych architektów królewskich saskiej proweniencji Deybla i Jaucha, którym Warszawa wiele zawdzięcza, a których związki z Polską i polskością też są zupełnie fascynujące. Też o nich kiedyś napiszę.
Na przełomie lat 50. i 60. stał się pierwszym firmowym architektem Stanisława Augusta, lansując w Polsce jako pierwszy klasycyzujący barok rodem z Francji, gdzie między innymi bywał w celach edukacyjnych. Jego pierwszym zrealizowanym projektem jest ówczesny zbór luterański Św. Krzyża przy Starym Rynku w Toruniu (teraz jezuicki kościół Św. Ducha). Dzieje projektowania kościoła i samej jego budowy nie przynoszą chwały ówczesnym polskim katolickim elitom. Szczegóły może też kiedy indziej. Ale najbardziej znanym i do dziś bez zmian dochowanym dziełem jest kościół pokarmelicki (zwany też seminaryjnym) w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu, często prezentowany w różnych telewizjach jako jeden z istotniejszych obiektów starej Warszawy.
Szregier został pochowany w Warszawie na ówczesnym cmentarzu reformacyjnym na Lesznie. Po jego likwidacji (przy okazji wcześniej i później dochodziło tam do gorszących sporów między luteranami i kalwinami – nie tylko katolicy mają sporo za uszami) jego prochy zostały ekshumowane i przeniesione na nowy cmentarz przy Żytniej, gdzie są do dziś w katakumbach, ale nic ich nie upamiętnia. Dla Torunia wielka szkoda, bo był to pierwszy toruński rodak, który tak ważną rolę odegrał w dziejach nowożytnej sztuki w Warszawie i w całej Rzplitej. O tym nie wie Warszawa, nie wie Polska, ale Toruń też nie wie. Co za wstyd!
Samuel Bogumił Linde. Przede wszystkim leksykograf. Żył w latach 1771 (ur. w Toruniu)-1847 (um. w Warszawie). Na luterańskim chrzcie dostał imiona Samuel Gottlieb. Drugie imię zmienił na polski odpowiednik podczas kościuszkowskiej insurekcji w Warszawie. Jego ojcem był szwedzki w Toruniu imigrant, matką niemieckojęzyczna i oczywiście luterańska torunianka.
Biografii Lindego nie da się przedstawić pokrótce. Była zbyt wszechogarniająca. Może przy okazji coś o niej detaliczniej napiszę. Ale tu jak najkrócej spróbuję. Był oczywiście absolwentem toruńskiego gimnazjum. Potem aspirował na uniwersytet w Lipsku, gdzie został lektorem języka polskiego. Wiązał się w tych strasznych dla Rzplitej czasach wyłącznie ze środowiskami progresywnymi. Był obok Hugona Kołłątaja, Ignacego Potockiego i Franciszka Ksawerego Dmochowskiego tłumaczem tekstu konstytucji 3 maja na niemiecki, dzięki któremu sama konstytucja stała się znana w całym ówczesnym oświeceniowym świecie. Co uchroniło w efekcie nasz kraj od po wieki wieków hańby za zmarnowanie ojczyzny, kiedy była jeszcze wielka, ale nawet gdy już padała. Wg Potockiego i Kołłątaja owa konstytucja była ostatnią wolą i testamentem gasnącej ojczyzny. A dzięki jej tłumaczom na język europejski stała się znana Europie. I już nic potem nie mogło być jak przedtem.
Ale Linde, to przede wszystkim monumentalny autor monumentalnego Słownika języka polskiego (1807-14). Pierwszego takiego wśród narodów słowiańskich. A nie tylko. Sam idąc za wzorem niemieckiego słownika jednojęzycznego Adelunga (1781), przebił go precyzją definicji semantycznych oraz dociekliwością gramatyczną. I przygotował grunt pod podstawowy słownik języka rosyjskiego Dahla, o ileż późniejszy (1861-68).
Notabene Dahlowi też się zbiera nam na coś na potem. A ma związek z Polakami i już nie tylko naukowo. O czym potem.
O Lindem będzie więcej później.
Został pochowany w rodzinnym grobowcu na cmentarzu luterańskim w Warszawie.
Obecny grób nie ma już spadkobierców. Jest wciąż w całkiem niezłym stanie. Ale jak długo to może potrwać, nie wiem. Chyba jednak jakaś interwencja zewnętrzna jest potrzebna. Najlepiej toruńska. A Toruń jest mu to winien. Ale toruński magistrat ma to gdzieś.
Michał Jan Hube. akademicki fizyk i matematyk. Żył w latach 1737 (ur. w Toruniu)-1807 (um. w podwarszawskiej Potyczy). Wywiódł się i spośród luteran, i kalwinów toruńskich. W latach 1770-75 był uczniem toruńskiego gimnazjum, a potem studiował na luterańskich uniwersytetach w Lipsku i Getyndze. W r. 1781 stał się komendantem Szkoły Rycerskiej (jeśli nie wiesz, co to jest, to ci hańba, ale i o tym też coś niebawem napiszę). Podczas kościuszkowskiej insurekcji otworzył bramy swej oświeceniowej uczelni też dla wszystkich nierycerskich plebejuszy.
Został pochowany na warszawskim cmentarzu luterańskim w grobowcu rodzinnym, o wiele efektowniejszym niż grobowiec familii Lindów. Hubowie też już zresztą nie mają spadkobierców. I w efekcie ich rodzinne mauzoleum, jako neogotycka pyszność na miarę ówczesnych budowlanych możliwości straszy teraz gwałtownie postępującą destrukcją stiukowych pinakli, kwiatonów i innych tego typu pierdółek wskutek naszego klimatu i naszej obojętności wobec historii. A na tablicach orientacyjnych tam pochowanych osób, bo to wszak dobro rodzinne, mogę wciąż czytać nieskazitelną polszczyzną, że ten i ów (bądź ta i owa) zanim zmarli w Warszawie, urodzili się w Toruniu. A od dziesiątków swoich lat w Toruniu lat rozpamiętywałem w bolesnym skupieniu setki nagrobnych inskrypcji na toruńskich cmentarzach typu: „ur. w Wilnie, um. w Toruniu”. Dla mnie to analogia stuprocentowa. A owe inskrypcje na nagrobku Hubów w Warszawie, mimo że wiele innych równoczesnych tam jest jeszcze po niemiecku, są po polsku, wyglądają i robią podobnie tragiczne wrażenie jak te polskie na Rossie, Antokolu i u bernardynów w Wilnie.
Grobowiec Hubów jest w tragicznym stanie. Oczywiście też nie ma prawnych spadkobierców, czyli znalazł się w gestii skądinąd cienko przędzącej miejscowej gminy ewangelickiej. Lada moment się rozleci. Na toruńskim Jarze jest już ulica Hubego, ale jego grób w Warszawie lada moment przestanie istnieć. A toruński magistrat, który o tym informowałem, nie kiwnął palcem i się bardzo z tym dobrze czuje, jak widać.
Ludwika z Fengerów Skarbkowa. Żyła w latach 1766 (ur. w Toruniu) – 1827 (um. w Warszawie). Nie wspomniałem o niej przedtem, bo ewidentnie nie można jej zaliczać do grona naukowców czy artystów.
Bo była kobietą. Ale jaką?! To cholernie deprymujące, że kobiety nawet z dość niedawnej przeszłości, o ile nie były tylko potulnymi kurami domowymi, trzeba traktować jako wręcz heroinie. A Ludwika Fengerówna taką na pewno była. Wykształcona, pono wizualnie atrakcyjna i jedyna potomkini niegdyś
współtrzęsącego potęgą handlową Torunia, tudzież posażna, była dziką atrakcją dla rozmaitych utracjuszy schyłku I Rzplitej. Z protekcji króla Stanisława Augusta dostała się w łapy jego szambelana Kacpra Skarbka, człowieka, który osobiście stanowił kwintesencję elity państwa, która je doprowadziła do zguby.
Kacper Skarbek posagiem żony załatał część swoich długów, ale trybu życia bynajmniej nie zmienił. Zatem Ludwika się z nim rozwiodła, ratując resztki swojego posagu, i osiadła w resztówce majątku byłego męża w Żelazowej Woli. Ich synem był Fryderyk. Ludwika z Fengerów Skarbkowa jako racjonalna matka zaangażowała na wychowawcę swojego syna Francuza, pozyskanego z lotaryńskich dóbr bliskich jej Paców niejakiego Nicolasa Chopina. Po zakończeniu edukacyjnej misji przez owego już Mikołaja Chopina zadbała o jego mariaż z – zapewne uboższą krewniaczką Skarbków, Justyną Krzyżanowską, a potem o godną mu posadę w warszawskim Liceum. W efekcie zrajonego małżeństwa Justyny i Mikołaja urodził się znany nam wszystkim największy polski kompozytor, który imię przejął od swojego w dzieciństwie najbliższego przyjaciela, a i syna matki chrzestnej, czyli Ludwiki Skarbkowej. Dużo tu jeszcze można po nowożytnemu patriotycznie kręcić – że np. Mikołaj Chopin współpracował z Lindem dla Ossolińskiego, który już wówczas kolekcjonował swoje Ossolineum jako bibliotekę w zamyśle narodową, jako że pełniąca tę rolę dotąd biblioteka Załuskich została zrabowana po klęsce
powstania kościuszkowskiego i III rozbiorze przez Rosjan.
Grób Ludwiki z Fengerów Skarbkowej też jest na warszawskim cmentarzu luterańskim. Nie wiem, jak wyglądał przedtem. Teraz jest to dość amorficzny głaz ze stosownych napisem i wydaje się być zadbany. O jego relacjach własnościowych nic nie wiem. Ale toruński magistrat powinien wiedzieć, choć się gotówem założyć, że nie wie. A co gorsza – mu to wisi.
Fryderyk Skarbek. Jej syn. Absolutny ojciec polskiej ekonomii, przy okazji też polityk, wysokiego szczebla urzędnik państwowy oraz prawnik. Minister spraw wewnętrznych w rządzie Królestwa Kongresowego i nowoczesny reformator więziennictwa. Żył w latach 1792 (ur. w Toruniu) – 1866 (um. w Warszawie). Wychowywał się głównie u toruńskich dziadków Fengerów, głęboko szanując ich luterańską codzienną zapobiegliwość i skromność. A serdecznie nie cierpiał ojcowskich swawoli i utracjuszostwa. Zapewne z dziadkami, jak i z mamą rozmawiał polsku, a z ojcem z rzadka po francusku. Bo to pierwsze było normalne, a drugie było minoderią odchodzącą w coraz bardziej irytującą przeszłość w miarę sukcesów stopniowo raczkującej romantyczności.
Obok działalności naukowej (ekonomia i prawo), administracyjno-politycznej (patrz wyżej) parał się również literaturą. Tak np. niesłusznie zapomniane „Pamiętniki Seglasa”, półbiograficzna relacja z życia osób mu we wczesnej młodości najbliższych, w tym Mikołaja Chopina. Jako syn katolickiego i politycznie ustosunkowanego ojca został pochowany w Warszawie na starych Powązkach. Grób nie jest w najlepszym stanie.
A teraz bolesna konkluzja. Warszawa ma swoje katolickie Powązki z aleją zasłużonych, a poza tym cmentarze innych wyznań też pełne narodowo zasłużonych. Kraków ma swoje Rakowice (plus inne), Wilno miało Rossę (plus inne), Lwów – Łyczaków (plus inne). Toruń ma znacznie skromniej. Bo też godny odpowiednik jego najwyższej klasy alei zasłużonych znajduje się w rozproszeniu głównie na cmentarzu luterańskim w Warszawie przy Żytniej/Młynarskiej. Absolutnie psim obowiązkiem toruńskiego magistratu powinno być objęcie grobów narodowo zasłużonych toruniaków tam się znajdujących prawną i konserwacyjną pieczą. Niech i będzie z uwidocznionymi przy owych grobach dowodami toruńskiej troski w postaci jakichś czytelnych symboli czy po prostu jednoznacznych informacji. Zapamiętałem z wileńskiej Rossy, skądinąd polskojęzycznej, takie symbole przy grobach sygnatariuszy deklaracji niepodległości Litwy z 1919 r. Nie wszyscy z nich wtedy nawet władali językiem litewskim. I co z tego?
Ci, których biografie tu wyżej pokazałem, na pewno po polsku mówili i bynajmniej nie było to ich jedyną cnotą.
Szkoda, że ten komentator, który się obruszył moją propozycją wystawienia Strobandowi pomnika przed Książnicą Miejską, że to niby Niemiec, tak niewiele wie
o historii Torunia i w ogóle o historii Polski.
Tak, mam jeszcze po co pisać…