Autor: Roman Spandowski

Przeczytałem parę komentarzy po moim tekście o toruńskiej renesansowej wyższej uczelni, o której postanowili zbiorowo zapomnieć współcześni torunianie. W tym o moim marzeniu, żeby przed budynkiem Książnicy (dawniej i jedynie słusznie Miejskiej) stanął pomnik najwspanialszego torunianina tamtych czasów, czyli Henryka Strobanda, wizjonera wyższej roli Torunia, gdy jego dotychczasowy potencjał ekonomiczny wyraźnie przegrywał nie tylko z Gdańskiem, ale nawet z Elblągiem. Przypominam – tylko toruńskie gimnazjum akademickie osiągnęło szlify akademickie. Gdańsk i Elbląg zadowoliły się ekonomiczną hossą, nie chcąc nawet przeczuwać jej efemeryzmu.

Jeden z moich komentatorów napisał – jak to! Niemiec przed polską biblioteką? Trudno o większe materii pomieszanie. Stroband naturalnie nigdy by się nie nazwał Polakiem, choć język polski znał dobrze, i to jest dowiedzione. Ale to samo dotyczyło wcześniejszego o wiek Kopernika. Przy czym Kopernika znajomość polszczyzny nie jest oczywista. Ja osobiście jestem zdania, że Kopernik język polski znał, tj. się nim posługiwał, ale na podstawie analizy filologicznej jego zapisków z Olsztyna, o czym już pisałem. W końcu XVI w. cały na co dzień niemieckojęzyczny patrycjat Torunia mówił już biegle po polsku, bo ekonomiczna kondycja miasta była całkowicie uzależniona od polskiego rolniczego zaplecza. Poza tym Toruń był niemieckojęzyczną enklawą prawie zewsząd otoczoną przez polskojęzyczny żywioł. Plebs osiedlający się na przedmieściach, służba w samym mieście – to był polski gmin osaczający ową enklawę. Historia zna wiele takich przypadków. Magistrat Torunia bronił się przed tą polskojęzyczną nawałą, raz po raz wydając zakazy obywatelom komunikowania się ze służbą po polsku. Ale ta batalia byłaby skrajnie przegrana już dawniej, gdyby Rzplita nie została rozebrana. W końcu w XVII w. zajęty przez Francuzów stary i dla kultury niemieckiej wyjątkowo zasłużony Strasburg po stuleciu francuskiej władzy przeżeglował zdecydowanie ku francuskości, niekoniecznie nawet tracąc swoją niemczyznę na co dzień. Ale taka była potęga francuskiej kultury.

Polska kultura była w porównaniu z niemiecką mikra. Mimo to, jednak wieki funkcjonowania w obrębie polskiego państwa, w polskojęzycznym otoczeniu robiły swoje. W Toruniu zdecydowanie, w Gdańsku słabo, o Elblągu nic nie wiem, a tym bardziej o Królewcu. Ale w każdym z tych wielkich miast pruskich (przypominam – najludniejszych, najzamożniejszych, najbardziej kulturalnych, a i najbardziej niezależnych od postępującej refeudalizacji Rzplitej) w XVI w. propolska opcja i licząca się obecność tam polskojęzycznych obywateli pozwalała domniemywać, że te miasta rychło podzielą los Strasburga. Ale tak się nie stało. Winę za to ponosi tylko i wyłącznie sama Rzplita i jej cywilizacyjny reces od schyłku XVI w. Będąc krajem ciągle wobec kapitalizującego się zachodu na dorobku, postanowiliśmy nie tylko zaprzestać realizować progresywne ambicje, ale wręcz się cofnąć. Aż się wreszcie cofnęliśmy do rynsztoka. Przysłowiowego, bo w polskich miastopodobnych dziurach nawet tego nie było. Straciliśmy Królewiec, Elbląg też, w większości też Gdańsk. Ale Toruń nie. U schyłku Rzplitej był ciągle miastem, wobec którego inne miasta Polski (może z wyjątkiem stołecznej Wwy i resztówek dawnej świetności Krakowa, Lwowa i innych miast na handlowych szlakach na Węgry po ulubiony trunek szlachty lub nad Morze Czarne po ulubione przez tęż szlachtę orientalia) ciągle miało jeszcze jakiś europejski sznyt. Jednak bez porównania do innych hanzeatyckich miast. Jako obcojęzyczna enklawa stopniowo wsiąkał w polskie otoczenie językowe. I byłby doszczętnie wsiąkł, gdyby nie rozbiory. Ale ten składnik historii zostawię na trochę później.

Bo w niniejszym tekście, owszem – w odcinkach podawanym – skomplikowane językowo, narodowo, socjalno-ekonomiczne dzieje miasta chcę przedstawić

na tle zasłużonych w ciągu wieków torunian. Niezależnie od ich językowych, etnicznych czy religijnych afiliacji.

Udostępnij: