Roman Spandowski
Znam historię polsko-niemieckich relacji nie tylko naukowo, ale też całkiem prywatnie. Znam niemiecki i bardzo wielokroć w Niemczech bywałem, żyjąc wśród Niemców, i chyba nieźle ich poznałem. Nie mam uprzedzeń narodowych, rasowych, wyznaniowych czy jakichkolwiek innych. Tak się po prostu zdarzyło, że żyjąc na narodowym pograniczu, ale czując się zawsze Polakiem, nie chcę widzieć w Niemcach tylko odwiecznego i wiecznego wroga. Wiem, co my Polacy zawdzięczamy Niemcom cywilizacyjnie w perspektywie tysiąclecia, ale też wiem, z jaką przewspaniałą gościnnością witali Niemcy polskich emigrantów do Francji po klęsce powstania listopadowego. Wątpiących zapraszam do Youtube’a Polenlieder oraz Wagnerowskiej symfonii Polonia (z mazurkiem Dąbrowskiego). A poza tym dekada lat 90-tych i te tysiące niemieckich ciężarówek z darami dla Polaków – nie niemieckiej mniejszości w Polsce. Znałem to wtedy od środka.
Szprewa płynie, Hawela też płynie.
Się spotkały spływając w Berlinie.
A po drodze też coś tam spływały,
ale w trudzie spływania wytrwały,
by się zlać w świętej zgodzie w Berlinie.
Berlin słynął od dawna – wciąż słynie
w Brandenburgii po całej równinie.
Świat od dawna go cały
zna, a świat jest niemały.
Przyszła wojna, co wszystko zmieniła.
Rzeszę szlag trafił, bo zasłużyła.
W gruzach Berlin legł, a jego ludzie
żyli w biedzie, wśród gwałtów i w brudzie.
Przedtem Berlin był, teraz mogiła.
Lecz się Berlin odrodził.
Nawet dla mnie – nad podziw.
Europejskim się centrum znów stając.
Niemców znam, ci mię znają.
Każdy naród ma w swojej historii
– i to w praktyce, a nie w teorii –
rzeczy gorsze i lepsze na przemian.
Dokumentów nie dajmy na przemiał.
Ze wszystkiego się trzeba rozliczyć.
By się nie powtórzyło, wciąż ćwiczyć.
Oraz nie chcieć w tym nigdy ustawać.
Naród nie jest odwieczny. Się stawa.