ROMAN SPANDOWSKI:
Styczeń, to miesiąc dwóch superważnych rocznic. Niezupełnie identycznych czasowo, ale ściśle ze sobą powiązanych. Jedna wspaniała, druga straszna.
31 lat temu zaczęła funkcjonować Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, chyba najefektowniejsza i najefektywniejsza inicjatywa obywatelska III RP. A przy tym radosna, wręcz entuzjastyczna, entuzjazmem ludzi młodych i ciałem, i duchem - z najmłodszym pośród nich Jurkiem Owsiakiem. Bez żadnych historycznych frustracji – liczy się teraz i przyszłość. Także bez żadnych żałośnie historycznych protez w przekazie. Bo narzędzie przekazu to odmerkantylizowana kultura masowa, a szczególnie rock. Oba mi najbliższe, bo pierwsze to postulatywnie, a drugie najszczerzej autentyczne. 30 lat. Pierwsi wolontariusze już się zdążyli postarzeć, dorosły również ich dzieci i stopniowo dorastają wnukowie.
A Jurek Owsiak wciąż trwa. I oby jak najdłużej. Nie chodzi mi już o samą WOŚP – ta przetrwa – lecz o charyzmatycznego jej lidera, który prócz charyzmy ma jeszcze kochaną od lat żonę, przyjaciół i swoją (a i moją) muzykę. I z trudno obiektywnie pojmowalnych powodów jest stale obiektem nienawiści obecnej władzy i jej ideowego zaplecza, w tym kk.
Trudno pojmowalnym, ale próbuję pojąć. Bo wszelkie akcje społeczne muszą być nudno- patetyczne i z Bogiem i Ojczyzną w tle? A może chodzi tylko o wizerunkową konkurencję wobec np. Caritasu (po łacinie - miłosierdzie)? Zauważmy, że większość organizacji zwanych dotąd charytatywnymi jak ognia unika tego terminu, bo się on fatalnie kojarzy z hipokryzją czasów słusznie dawniejszych. Ktoś kiedyś powiedział, nie pamiętam kto (może GB Shaw?), że tamto miłosierdzie to było hałaśliwe oddawanie zaledwie drobnej części tego, co się po cichu zrabowało wcześniej, owym obrabowanym. W każdym razie musiał być to ktoś z ówczesnej lewicy.
I absolutnie nie wolno zapominać, że absolutnie pierwszą nowożytną polityczną orientacją, która się upomniała o interesy pracobiorców (nie chcę używać marksowskiego terminu – robotników), była jednak lewica. Jej pierwsze działania wymierzone we wczesnokapitalistyczne nieludzkie porządki w Anglii i Francji natchnęły niemieckiego Bismarcka, który zaplanował ze swoich Prus, a potem zjednoczonych Niemiec stworzyć zwycięską konkurencję dla dotychczasowych światowych decydentów w koncercie kolonialnych mocarstw europejskich. Między innymi zwycięsko uprzedzając kapitalistyczne konflikty społeczne u konkurentów, wprowadził on obowiązkowe ubezpieczenia społeczne, które miały obciążać zarówno pracodawców (dotąd z czegokolwiek zwolnionych), jak i pracobiorców (dotąd całkowicie ekonomicznie bezradnych co do przyszłości swojej i swojej rodziny). W XX w. model ten przyjęła cała zachodnia Europa.
Można by gorzko spuentować – niemieckie cywilne zwycięstwo po militarnej klęsce I wś. Zresztą nawet po wersalskiej katastrofie cherlawa republika weimarska swoim plebejskim obywatelom (już nie poddanym) konsekwentnie tworzyła egalitarystyczne szanse na stworzenie niemieckich decydenckich elit kosztem dotychczasowych, już historycznie zbankrutowanych. Etatystycznie wpływając na państwową ekonomię, samorządowo zresztą podobnie. Wcześniejszy totalnie liberalny kapitalizm szlag trafiał. Za to rosło znaczenie państwa. Zarówno w trosce o pracobiorców (ustawodawczo już tknięte przez Bismarcka), jak i w kwestiach ogólnospołecznoekonomicznych po faktycznej rewolucji w tych dziedzinach po I wś.
Zrozumienie przyczyn katastrofy polityczno-społecznych XIX-wiecznej Europy z armageddonem I wś. w tle przyszło do Europejczyków I poł. XX w. dwoma szlakami. Pozornie całkowicie sprzecznymi (co się tyczy taniej ideologii), ale podobnymi (co dotyczy twardej ekonomii). A chodziło o to, ile państwa ma być – skoro ma być – w gospodarce. Do tej pory tam państwa w ogóle miało nie być. Może z wyjątkiem kolonialnych awantur, coraz mniej wtedy już zrozumiałych, a już tym bardziej sympatycznych w Europie, która coraz poważniej zaczęła traktować swoje najgłębsze kulturowe dziedzictwo. Trop ten na pewno wynikł z racjonalistycznych idei oświecenia wzbogaconych o romantyczny humanitaryzm. Czyli wszyscy ludzie są braćmi i nie bójmy się w tym przesadzić. Do tejże przesady też bez strachu wkrótce podejdę.
Ale był i drugi szlak. A co gorsza, wciąż jest. Co jeszcze gorsza, wynikł z dokładnie tych samych źródeł co poprzedni, czyli i oświeceniowych, i romantycznych. Pozornie sprzecznych, ale tylko pozornie. Lecz ich mieszanka miała charakter wybuchowy. A jej poligonem był cały XX w., a szczególnie jego 2. połowa.
Podówczas tradycyjna i tradycyjnie społecznie niedookreślona demokracja już nie miała szans na ewolucję ze wszystkimi jej tradycyjnymi aksjologicznymi uprzedzeniami i wobec sponiewieranych społeczeństw dawnych kolonii, jak i wobec odmienności rasowych, a i seksualnych. Bo upośledzeni klasowo już wcześniej skutecznie jęły walczyć o swoje prawa. Dzięki lewicy i złodziejowi jej postulatów, czyli Bismarckowi. Od razu dopowiem, że Bismarckowe złodziejstwo było cywilizacyjnie błogosławione. Dzięki temu absolutystyczny ówczesny postulat lewicy, czyli światowa rewolucja uciśnionych przez kapitalistów nie mógł byś zrealizowany. I cywilizowany świat uniknął lewicowego totalitaryzmu (z wyjątkiem swoich i tak mało cywilizowanych peryferii).
A teraz tradycyjne egalitarystyczne ekonomiczne postulaty dawnej socjalnej lewicy zostały przejęte przez nową prawicę i powszechnie są zwane populizmem. Są w swej istocie antydemokratyczne, a w Europie antyunijne. I obiektywnie prorosyjskie. Finansowo też, bo cały zachodnioeuropejski prawicowy plankton polityczny, czyli Le Pen, Salvini, a nawet Alternative fuer Deutschland pieniężnie wisi na Putinie. A ujawnionych przez Piątka biznesowych konszachtów Macierewicza z Rosją też bym nie lekceważył. Nie wspominając już o tajemnych kontaktach między Moskwą a Trumpem, tak długo wielbionym przez PiS. A PiS dokładnie się w tym spektrum mieści.
I w ten sposób dochodzę do drugiego szlaku – też pochodnego z oświecenia i romantyzmu. Czyli państwowego nacjonalizmu. Naród, ojczyzna, historia, mity, symbole – wszystko wbrew innym. Czyli wrogom. Bo kto nie z nami, ten przeciwko nam. A i tak przeciwników władza dobierze sama,
bo władza wszystko wiele lepiej. Orwell w stanie najczystszym. Na razie bez stalinowsko-hitlerowskiego terroru, ale to tylko z powodu paskudnych ograniczeń zdradzieckiej demokracji, ciągle bliskiej większości społeczeństw cywilizowanego świata. W Polsce i na Węgrzech też z powodu – niczym nieuzasadnionych (wg prawicy) roszczeń europejskiego superkołchozu, czyli Unii. W propagandzie PiSowskiej – agendy Niemiec. PiS odwołuje się do totalnej niewiedzy swojego twardego elektoratu co do istoty demokracji. Np. do tego, że Komisja Europejska – jak każda demokratyczna administracja – realizuje postanowienia Parlamentu Europejskiego, w którym zasiadają też polscy posłowie. I że to PE decyduje o wszystkich najistotniejszych sprawach UE,
a jego decyzje wynikają z demokratycznych procedur. I że pani von der Leyen, chociaż Niemka, nie reprezentuje interesów swojej niemieckiej ojczyzny, tylko pełni obowiązki szefowej całej KE. I że to, że tej funkcji nie sprawuje Holender Timmermans, stało się głównie za sprawą PiSu, który Holendra nie trawił. I że najbardziej nieprzyjazne stanowisko wobec niecnych praktyk Polski i Węgier w UE zajmują nie Niemcy (ciągle dyskretne w relacjach ze wschodnią Europą), ale Beneluks i Skandynawia – kraje małe, ale zamożne i potężne jako unijni płatnicy netto, a ponadto bardzo przywiązane do demokratycznych procedur i w ogóle demokracji. PiS wraz z Orbanem idzie tym szlakiem, który w XX-wiecznym międzywojniu był atrakcyjny dla wielu krajów Europy. Najbardziej z nich znane to faszystowskie Włochy i nazistowskie Niemcy. Czym się to skończyło, wszyscy wiemy. Wiemy też, jak się to skończyło dla mikroprzydupasów Mussoliniego i Hitlera – czyli Franco i Salazara po wojnie. Koniec II wś. się zdał triumfem demokracji, która potrafiła nie tylko zwyciężyć złowrogie polityczne oboczności swojej europejskiej tradycji, ale była też gotowa na wewnętrzne reformy, polegające na dalszym włączaniu do cywilizacyjnego mainstreamu grup społecznych dotychczas systemowo wykluczanych – w Ameryce potomków czarnoskórych niewolników i rdzenne ludności, w Europie niebiałych imigrantów, ale również tradycyjne mniejszości etniczne, wszędzie mniejszości seksualne, a przede wszystkim kobiety, dzieci i niepełnosprawnych.
Cywilizacja europejska, która ma różne źródła, wśród których jest też chrześcijaństwo, wyrzekła się wewnątrz siebie przemocy jako sposobu regulowania wewnętrznych konfliktów. W tym kary śmierci. Zwolennikom chrześcijaństwa jako jedynego źródła europejskości polecam lekturę (ze zrozumieniem!) Nowego Testamentu ze szczególnym uwzględnieniem 1. listu Pawła z Tarsu do Koryncjan – 13/1-13 – tzw. hymnu do miłości).
Tak jakoś mi się wydaje, że współczesna, z gruntu świecka kultura europejska (a tak naprawdę już uniwersalna) jest etycznie dużo bliższa wzorcom z Nowego Testamentu niż kiedykolwiek była w swoich dziejach. A nieskończenie bardziej niż szpetne anachroniczne odpadki po niej tu i ówdzie w krajach hałaśliwie się reklamujących jako ortodoksyjnie chrześcijańskie.
I jest druga rocznica – dzisiaj mija czwarta rocznica zamordowania prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Bezpośrednim sprawcą mordu był psychol zainfekowany nienawiścią płynącą z mediów zwanych groteskowo publicznymi, a tak naprawdę z PiS-owskiej propagandowej kloaki. Adamowicz został, jak wiadomo, zasztyletowany podczas kolejnego finału WOŚP.

20 stycznia 2023