W ostatnią niedzielę po mszy w Gdańsku przed parafialnym kościołem NMP Matki Kościoła i św. Katarzyny Szwedzkiej odbył się sabat, podczas którego doszło do efektownego połączenia głębokiego średniowiecza z epoką całkiem niedawną. Wodzirej lub szaman owego sabatu, proboszcz tegoż kościoła i naczelny egzorcysta diecezji (bez nazwiska – RODO), najpierw wezwał gawiedź do przyniesienia rzeczy magicznych i odciągających młódź od jedynie słusznej wiary oraz po odbyciu stosownych guseł kazał je spalić na stosie. No, powiedzmy, stosiku. Oczywiście w asyście gawiedzi. Wśród owych obiektów były niechrześcijańskie dewocjonalia (hinduskie, afrykańskie) oraz książki – z Harrym Potterem na czele.
Co do dewocjonaliów – spodziewam się (żartowałem) pryncypialnej interwencji prokuratury w sprawie obrazy kultów religijnych. Co do książek – a czemuż tam nie było baśni braci Grimmów, całego Tolkiena i w ogóle literatury fantasy? A także – i tu się czuję narodowo obrażony – ballad Mickiewicza? Jeśli chodzi o Mickiewicza – spodziewam się (żartowałem) pryncypialnej interwencji IPN.
Można wierzyć w diabła – co kto lubi. Ja nie, ale o to się pyszczyć nie będę, szanuję cudze przekonania. Można też wierzyć w przez tegoż diabła opętanie – też co kto lubi, ale tu pachnie już czymś znacznie gorszym. Za dużo w historii naszej Europy (chrześcijańskiej!) zamordowano w imię tej obłąkanej idei ludzi, zwłaszcza kobiet. Na to powinien być świecki paragraf. A może też pryncypialna interwencja kościelnej zwierzchności (żartowałem)?
Książki w chrześcijańskiej Europie palono już nieraz, a w skali historycznej bardzo niedawno. Dla mnie to straszliwe dziedzictwo. Mariaż średniowiecza – z jego inkwizycją – i faszyzmu? Ciekawe – ale co dalej?
Jest taki sławny cytat z Heinego, wielkiego poety (ale nie tylko; co prawda Niemca, a na dodatek Żyda) z epoki romantyzmu: „Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi”. Palenie ludzi też się w Europie zdarzało – i w dawnych wiekach, i całkiem niedawno.
Roman Spandowski