Roman Spandowski
Wszyscy jako pojedynczy ludzie jesteśmy członkami jakichś ponadosobistych wspólnot. Dajmy sobie jako Europejczycy spokój rozmaitym regionalizmom. Od dawna największą naszą wspólnotą jest naród.
Idea narodu – skądinąd nie nazbyt starożytna w skali historii Europy – powstawała stopniowo w miarę krzepnięcia państw pierwotnie plemiennych, potem dynastycznych. Polska była tu jak zwykle pod koniec. Ale – o dziwo! – nie na samym końcu. Bo na samym końcu unarodowienia i upaństwowienia się tradycyjnej mniej więcej jednojęzycznej społeczności w Europie znalazły się nacje o absolutnie najwyższym wkładzie w dorobek europejskiej cywilizacji. Czyli Włosi i Niemcy. Królestwo Włoch powstało w 1861 r., a Cesarstwo Niemiec w 1871. Grubo po Francji, Anglii, Hiszpanii, Portugalii, Danii, Szwecji, a nawet niekoniecznie jednonarodowych Niderlandach. Nic dziwnego więc, że oba te świeżo państwowe narody przysporzyły tradycyjnej Europie tak wiele istotnych psikusów w XX w.
A cóż mówić o dopiero co się kształtujących na pocz. XX w. narodach na wschodzie Europy? Rzadko które miało w swoich dziejach własne państwo. A jeżeli nawet kiedyś miało, to po wiekach jego terytorium było gotowym zarzewiem konfliktów z sąsiadami, którzy też mieli doń pretensje. Plus brak jednoznacznych granic językowych. Słowem przebogata mozaika lingwistyczna i kulturowa oraz skąpość i szczupłość elit wyśnionych dlań narodów.
W odróżnieniu od Słowaków, Rumunów, Chorwatów, Ukraińców (u nas długo i lekceważąco zwanych Rusinami) Polacy, Czesi i Węgrzy mieli kiedyś swoje państwa. Ale w żadnym z nich nie byli jedyną nacją. Choć owszem, dominującą. Ale w XIX w. właśnie to stało się zarzewiem wewnętrznych konfliktów. Tzw. syndrom bałkański był w istocie syndromem całej środkowej Europy. Traktat wersalski kończył nie tylko I wś., ale cały XIX w. niesłychanie nieudolnie, choć w jedyny wówczas możliwy sposób. Podzielił środkową Europę na nowe państwa, nie bacząc na konflikty narodowo-państwowe, które musiały stąd wyniknąć. I wynikły z kwintesencją w postaci II wś.
Narzucony przez aliantów po klęsce III Rzeszy porządek w zachodniej Europie – terytorialno-etniczno-polityczny – okazał się trwały, bo i zachód Europy ostatecznie dojrzał do odrzucenia romantycznych pierdół narodowych. Na wschodzie było gorzej. Przez parę dekad etniczne resentymenty były zamrożone w komunistycznej lodówce i tylko z rzadka uwalniane – co było w pełnej zależności od aktualnych meandrów polityki tzw. demoludów wobec zachodu. Wszystko walnęło po 1989 r. Rozwód Czechosłowacji, a nade wszystko krwawa wojna w byłej Jugosławii.
A teraz barbarzyństwo Putinowskiej Rosji wobec Ukrainy.
Jaki z tego morał? Romantyczna koncepcja narodu opartego na języku (z brutalną eksterminacją lokalnych gwar i innych języków) oraz na zmitologizowanej historii to nie jest najlepsza droga dla państwa i wewnątrz, i na zewnątrz, o ile owemu państwu naprawdę zależy na pokoju wewnętrznym i zewnętrznym. A tylko pokój zapewnia niczym nieskrępowane bezpieczeństwo i dobrostan społeczeństwa.
Bo tak naprawdę istnieją tylko społeczeństwa, a nie wyideologizowane narody.
W powstającej przez wieki Szwajcarii są ludzie mówiący językami swoich wielkich sąsiadów –Niemców, Francuzów, Włochów, którymi zapewne nawet i byli w średniowieczu, kiedy narodów jeszcze nie było – ale teraz są Szwajcarami. Połączyło ich demokratyczne ponad ówczesne wzory państwo. Aż do pocz. XIX w. Finlandia była częścią Szwecji i Szwedzi stanowili znaczącą część jej społeczności.
Do dzisiaj państwo jest dwujęzyczne, jak i dwujęzyczne są wszelkie publiczne informacje nawet w stolicy, czyli w Helsinkach. Ale obecni Szwedofinowie w pełni się utożsamiają z Finlandią jako swoją ojczyzną, jak np. narodowy fiński kompozytor Sibelius czy pisarka Tove Janson (autorka Muminków).
Więc może porzucić szkodliwy romantyczny mit etnicznego narodu i jego zmitologizowaną historię? Jestem za. Zrobiła to już cała zachodnia Europie, bezlitośnie się rozprawiając z całą swoją pychą, okraszoną niejednym zbrodniczym okrucieństwem wobec INNYCH. W tym również negatywny bohater PiSowskiej propagandy – Niemcy. Ale też np. USA, Kanada, Australia, bezpardonowo godzący w swoje narodowe mity oparte o eksterminację ich rdzennych narodów oraz nieludzką eksploatację afrykańskich niewolników i upadlanie ich potomków, podobno już wolnych. Obecnie w zachodniej demokracji (NIE MA INNEJ!) nie ma miejsca na stygmatyzowanie segmentów społeczności pod kątem rasy, pochodzenia, wyznawania (lub nie) jakiejś religii, uszanowania godności ludzkiej w dzieciach, ludziach starszych i chorych, orientacji seksualnej czy płciowej tożsamości.
Cywilizacja europejska przez długie wieki dochodziła do tego konsensusu. Lecz doszła. I od tego odwrotu nie będzie. Chyba że europejską cywilizację szlag trafi.
Byle nie głosować na PiS.