Roman Spandowski: Brak opisu.https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwj_xILL88z7AhUhCBAIHVU6DxgQFnoECAgQAQ&url=https%3A%2F%2Fencysol.pl%2Fes%2Fencyklopedia%2Fbiogramy%2F18771%2CSpandowski-Roman.html&usg=AOvVaw3ZSscIu6VRxwfSMN3Rztyn 

**********************************************************

Bardzo wielu już pisało o wszechstronnej marności władzy niemiłosiernie nam panującego PiSu. Nie chwalęcy się, ja też. Przy czym w ogromnej większości te krytyki dotyczyły politycznej doraźności – a to, że PiS rozwala ustrojowe podstawy demokracji, a to, że pozbawiło Polskę jakiegokolwiek znaczenia w Unii, że na wszystkich frontach podważa nasze bezpieczeństwo w Europie i świecie i że z nepotyzmu i korupcji uczyniło o swoją najświętszą zasadę. Znacznie mniej jednak pisano o PiSu miałkości intelektualnej i estetycznej. A i tak u ich podstaw się pojawi nicość i etyczna, i pragmatyczna.

Do napisania tego tekstu skłoniła mię kolejna gafa telefoniczna Dudy. I tym razem stał się on znów żałosną ofiarą rosyjskiej prowokacji. Gdzie były polskie służby specjalne, które powinny ochronić głowę bądź co bądź państwa od takiego blamażu? Wiadomo – ich jedynym celem jest zwalczanie opozycji PiSu. Mnie jednak teraz nie chodzi tylko o kompromitację prezydenta. Zresztą na jego własną prośbę. I nie pierwszą. To, że Duda nie jest orłem intelektu, wiemy od dawna. Zresztą jakie podglebie polityczne, taki też jego prezydencki wykwit. Ale ile razy mamy się jeszcze wstydzić za kogoś, co złośliwym kaprysem losu został głową naszego państwa? Żeby to był ten jeden jedyny powód.

Perory Dudy o ideologii LGBT, a nie ludziach Europa zapamiętała. My też. Jego bon mot o UE jako o wyimaginowanej społeczności również. Wiem, że ów pajacyk dostarczy nam jeszcze wielu takich atrakcji. Cóż robić? Na razie nic, więc najlepiej zejść z niego. Ja zejdę, bo z gruntu nie szanuję pacynkowatych marionetek.

Bo wiadomo, że jego centrum absolutnie dyspozycyjne jest na Nowogrodzkiej. Nie mam zamiaru robić Freudowskiej psychoanalizy prezesowi Polski. Pal go licho. Domyślam się, że był skądinąd inteligentny. Miewał ambicje naukowe, ale nienachalne. Sam się tłumaczył, że to z powodu zaangażowania w ruchy opozycyjne, ale dość mętnie. Jego późny jak na ambitnego naukowca doktorat (1976 r.) nie poraża ani tematyką, ani okolicznościami jego obrony. Co do szczegółów – odsyłam do Googli. Tenże doktorat nie jest obecny w żadnej dzisiejszej literaturze przedmiotowej, chociażby ze względu na anachroniczność tematu, która powinna być oczywista autorowi jako dalekosiężnemu wizjonerowi już w momencie publikacji. Po prostu jeszcze jedno uczelniane wypracowanie na miejscu i na czasie. Niekoniecznie dupoliskie, ale ostrożne na pewno. A jeszcze bardziej na pewno – z gruntu niebuntownicze. Stosowne wobec przyszłego doktoratu publikacje w pismach resortowych też nie są znane. Co do przyczyn – jak wyżej.

Wiemy skądinąd, że chyba większość światowych charyzmatycznych polityków XX w. nie miewała akademickich sukcesów. Ale nieznane mi są przypadki, by się ci jakoś do nich chcieli na siłę i wbrew rzeczywistości przyspawać. Co dotyczy też ich środowisk politycznych. PiSowski dwór Kaczyńskich jest europejskim ewenementem. Na miarę histerycznego kultu Wojtyły i – wydawałoby się – dawno już minionego wraz z komunizmem kultu jednostki. Takie zachowania – czy to osobiste, czy społeczne – głęboko ranią moją oświeceniową wiarę w ludzki rozum i w ludzką estetykę. Bo – po pierwsze – polityk to tylko mój partner w społecznych interesach, a nie jakiś mesjasz, a – po drugie – niech jako taki nie gardzi moim intelektem i ważnym dla mnie kanonem estetycznym (dużo się napracowałem, by je osiągnąć), preferując głupotę i brzydotę. Ja – inteligent w pierwszym pokoleniu – dużo zainwestowałem w siebie i w mój kraj kosztem wielu poświęceń i nie podoba mi się, że obecna władza woli chamstwo intelektualne i estetyczne. Dawno i miłosiernie zapomniany doktorat Jarosława Kaczyńskiego ma stanowić dla PiSu niezbywalny wkład jego autora do uniwersalnego dorobku nauki. Ale z jego rocznika studiowego (zresztą też jego brata) wyszli tak poważani powszechnie dzisiaj prawnicy jak Rzepliński i Safjan – uznani w Europie, czego się nie da powiedzieć o braciach Kaczyńskich. Zatem mitologia o docenionej uczoności bliźniaków (a szczególnie Jarosława) jest grubo przesadzona.

Obaj potem poszli tylko w politykę, zostawiając naukę w głębokim lekceważeniu. To eufemizm. Lech jakoś się jednak trzymał w niedalekiej odległości od przyzwoitości poznawczej, ale jego brat odpłynął daleko poza. Wręcz na tejże antypody. Pogrążył się w dawno już (pozornie) skompromitowanych ideologicznych resztówkach po autorytaryzmach XX w. (czyli uwertury do jawnego już totalitaryzmu) ze wszystkimi ich nonsensami naukowymi oraz obrzydliwościami etycznymi i estetycznymi. Na obowiązujący już od dawna w nauce paradygmat oświeceniowy się nie powoływał, bo od dawna go nie lubi tzw. prawica. Chociaż wczesny prezes nie był jeszcze taki tzw. prawicowy. W działalności Rydzyka widział wręcz rychłe zagrożenie dla przyszłości katolicyzmu w Polsce, bo przyszłość religii widział jeszcze raczej w duchu reformizmu przed- i posoborowego. Zdecydowanie mu to potem przeszło. Okopał się po endecku w dogmacie tożsamości polskości i katolickości tak jak Dmowski – zresztą też skrajny cynik w tej materii. Tym samym wszystkie jakże ważne krytyczne dla polskiej myśli historyczno-politycznej poglądy olał. W tym Brzozowskiego, Żeromskiego, Wyspiańskiego, a nawet krakowskich konserwatywnych stańczyków. Mają obowiązywać tylko wizje późnego Sienkiewicza, całościowej Rodziewiczówny i Konopnickiej – ale tylko jako autorki Roty. Jej mocno lewicująca reszta twórczości, a zwłaszcza jej skandaliczne życie prywatne to albo nieważne, albo zgoła nieprawda (tzw. kłamstwo Konopnickie). I gdzie tu miejsce dla nauki, o której już od oświecenia było oczywistością, że powinna być wolna od ideologii? Niemiecka pieśń z dawną historią, ale ostatecznie zredagowana pod koniec I poł. XIX w. przez Hoffmanna von Fallersleben (zresztą późniejszego autora „Pieśni Niemców”) pt. „Die Gedanken sind frei”, czyli ‘myśli są wolne’ wyrażała zarówno oświeceniowy kult rozumu, jak i od dawna obecny w kulturze europejskiej szacunek dla wiedzy wolnej od ograniczeń religijnych. My, Polacy mieliśmy w tym swój udział też, choć skądinąd późno dołączyliśmy do Europy. To był pierwszy powszechnie uznany polski uczony, z przełomu XIII i XIV w. Witelon, zresztą Ślązak. To był dwa wieki późniejszy Kopernik, którego rewolucyjne dla nauki dzieło pozostawało przez trzysta lat na papieskim indeksie. To był też inny renesansowy tytan polskiej myśli politycznej Andrzej Frycz Modrzewski, którego dzieło „De republica emendanda” (rychło przetłumaczona na polski jako „O naprawie Rzeczypospolitej”) też długo było w katolickiej Europie kościelnie zakazane. Wygnani z Polski ok. poł. XVII w. arianie zbiegli między innymi do Niderlandów, gdzie funkcjonując jako Fratres Poloni (czyli Bracia Polscy) wywarli wpływ na dopiero kształtujące się europejskie oświecenie, w tym na Spinozę i Leibniza.

W związku z tym mam publicystyczne pytanie – czy powinno być nam bliżej do tych ludzi, którzy nie tylko uczestniczyli jako Polacy na bieżąco w ewolucji kultury Europy już nam kiedyś zadanej, ale też istotnie na tę ewolucję wpływali, czy do smętnych ostańców dawno skompromitowanej przeszłości – uniwersalnie, lecz szczególnie wewnętrznie polsko?

Z tym pytaniem zostawiam potencjalnych czytelników, kwestię miałkości estetycznej PiSowskiej wersji rządów w Polsce rezerwując sobie na trochę później.

 

Udostępnij: