Wszyscy, którzy chcieli wiedzieć, a nie tylko wierzyć, są świadomi tego, że wg ustaleń aliantów po II wojnie światowej jedno ze zwycięskiej czwórki – czyli w naszym polskim wypadku ZSRR – miało wypłacić Polsce 15% reparacji ściąganych ze swojej strefy okupacyjnej. W 1953 r. ZSRR zaprzestał po powszechnym buncie wschodnich Niemców przeciwko politycznej i socjalnej opresji sowieckiego okupanta ściągania reparacji od podległego sobie terytorium. Przy okazji zobligował do tego swojego satelitę, czyli PRL. Owszem, ZSRR nie zapłacił nam nawet owego 15% (ledwie połowę), a co zrabował nie tylko z tzw. ziem odzyskanych, ale i z prawnie polskich sprzed września 1939 r. (w tym z Torunia) plus powojenne kontrybucje chociażby w węglu, to jego. Niemniej jednak to nie obarcza naszych relacji z obecnymi Niemcami. Rosja – jako spadkobierczyni ZSRR – to zupełnie co innego. Ale wszak nie o to jest w tej chwili gra.
Po I wojnie światowej obciążenie przegranej Rzeszy Niemieckiej wojennymi odszkodowaniami przez zwycięską, ale też najbardziej wojennie przez Niemcy poszkodowaną Francję, doprowadziło w Rzeszy do społecznych fermentów (typu „wstawanie z kolan”), których ostatecznym rezultatem stał się triumf hitleryzmu. Co z kolei zaowocowało II wojną światową.
Czasami warto odpuścić trochę cudzych win, nawet najwinniejszych wobec siebie, żeby nie tylko uniknąć powtórki z przeszłości, ale i zainwestować w lepszą przyszłość.
Zachodnie mocarstwa alianckie też odpuściły znaczną część reparacji od Niemiec zasądzonych sobie, a i wobec sobie podporządkowanych w tej mierze (jak ZSRR wobec Polski) mniejszych
krajów nawet wcześniej. Była to mądrość wyniesiona z wiedzy nt. europejskich efektów I wojny, wzbogacona o refleksje systemowo już globalne po II wojnie – czyli plan Marshalla. Znaczy – lepiej inwestować w demokrację i w społeczeństwo obywatelskie krajów zwyciężonych, niż ich bezwzględnie doić jako godną skrajnego upokorzenia mierzwę.
Z tego względu ówczesna decyzja Sowietów co do rezygnacji z ciągle jeszcze im (a tym samym i nam) odszkodowań od Niemców wydaje się sensowna.
Pod względem prawnym PiSowski reparacyjny memoriał nie ma żadnych skutecznych wartości. Te kwestie zostały już dawno prawnie zamknięte. Zachodnie kraje + Czechy i Słowacja (też nie dość odszkodowane) nigdy z pretensjami się nie zgłosiły. Kwestia dojrzałości politycznej. Powtarzające się od parunastu lat donośne (ale krótkotrwałe) reparacyjne pohukiwania PiSu wobec Niemców ani razu nie doczekały się adekwatnie pohukliwej odpowiedzi z Berlina. A jak najbardziej mogłyby.
Czemu? Jest właściwie tylko jedna odpowiedź w dwóch odsłonach. Po pierwsze i najważniejsze – powojenni Niemcy ulegli w ciągu kilku pokoleń totalnemu odwróceniu od nacjonalizmu i militaryzmu oraz radykalnie odmitologizowali własną historię. Jak ktoś powiedział – słowo „ojczyzna” stało się dla nich wyrazem be. Pytani przeze mnie w drugiej połowie lat 80. młodzi Niemcy o tekst swojego hymnu narodowego z trudem go dukali. Plus gigantyczny wsad egzotycznych migrantów. W obecnych Niemczech ok. 25% populacji to nie etniczni Niemcy. A multi-kulti społeczeństwo RFN funkcjonuje całkiem fajnie, ekonomia kwitnie, kultura może jeszcze bardziej – zwłaszcza w kosmopolitycznym od dekad Berlinie. Po drugie – zdenacjonalizowani(-e) Niemcy poważnie traktują swoją nazistowską winę i jej nie nie odrzucają. Zwłaszcza wobec Żydów i Polaków.
Tonący brzytwy (lub raczej brzydko) się chwyta. PiS coraz bardziej skompromitowany codzienną nieudolnością we wszystkim: w bezradności w czasie pandemii (co zaowocowało znacznie większą ponadśmiertelnością w porównaniu z innymi krajami), bezbronności informacyjnej wobec Rosji (mejle Dworczyka) i w ogóle (stan naszych służb specjalnych i armii), idiotycznym konflikcie z UE o prawne imponderabilia (co owocuje utratą funduszy z KPO + codzienne kary), totalnym chaosie polityki energetycznej (zobaczymy, co będzie zimą) – w zamian daje nam Polakom, Unii i światu nacjonalistyczną tromtadrację. W czyim imieniu? Niewielkiego państwa fatalnie geopolitycznie położonego, samodzielnie bezbronnego i mającego szanse egzystencji tylko w rozumnym okołosąsiednim sojuszu. A taki się nam po stuleciach politycznego pecha, a raczej własnych błędów trafił. Chodzi oczywiście o Unię Europejską (+ NATO). Powinniśmy to nie tylko doceniać, ale wręcz dopieszczać. Bo co w zamian? Tylko podróż bez powrotu w objęcia moskiewskich Hunów, niechby i w towarzystwie Orbana, Le Pen, Salviniego itp.
Ale Europa to nie – jak już wielekroć mawiano – bezdenny i bezproblemowy bankomat. Bycie w Europie zobowiązuje. Niekoniecznie nachalną symboliką chrześcijańską. W dziejach Europy była i wspaniała grecka filozofia i nauka, bardzo wzbogacona przez Rzymian (prawo!), ale też Arabów (matematyka, astronomia, medycyna!), i renesans, i oświecenie. I demokracja, i pozytywizm, i republikanizm, i wreszcie lewica, która jako pierwsza chciała walczyć o prawa dotąd niedostrzeganych miserables („nędzników” w nieszczególnym tłumaczeniu tytułu powieści Victora Hugo – a tak naprawdę wykluczonych przez dziki pierwotny kapitalizm nędzarzy). Także nauka, która zerwała z podległością religii. I wreszcie coś jakby kontr-Europa – czyli odrzucenie europocentryzmu z jego arogancją, kolonializmem, rasizmem i utylitarnym traktowaniem religii chrześcijańskiej.
Nie da się jednak ukryć, że pomediolańskie chrześcijaństwo z najwyższą rozkoszą się dało tak utylizować, bo od edyktu mediolańskiego samo złapało wiatr w żagle, by stać się oberpodmiotem politycznym całego świata. Również tego Europejczykom jeszcze nieznanego. A przy okazji skorzystać ekonomicznie, ile się da. Tu się mieszczą wszelkie krucjaty – czy przeciw muzułmanom (półwysep Iberyjski, Sycylia, Bliski Wschód), czy we wschodniej Europie (Słowianie połabscy, Prusy, Litwa, Inflanty itd.).
A w kolonializmie – najpierw misjonarze, potem handlarze, a na koniec kanonierki i wojsko. A po podboju – europejskie osadnictwo, ograniczanie praw i terenów ludności rdzennej lub jej zupełna eksterminacja. A ocalała reszta musiała uznać swą systemowo-kategoryczną niższość wobec europejskich panów, choćby dlatego, że byli chrześcijanami.
Obecna cywilizacja europejska (+ USA, Kanada, Australia, Nowa Zelandia i nie tylko) odżegnuje się od tej strasznej historii, choć nie odżegnuje się tym samym od chrześcijaństwa. Faktem jest, że jej społeczności są coraz mniej religijne – czy to w praktykowaniu, czy wręcz w wyznawaniu. I są coraz bardziej otwarte wobec wszelkich inności – również tych, które dotąd były sekowane przez tradycję – czy to świecką, czy konfesyjną.
Na Zachodzie różnice wyznaniowe w obrębie chrześcijaństwa nie znaczą już wiele.
W USA nigdy nie znaczyły, choć z wyjątkiem rzymskiego katolicyzmu, ale tego powody były trywialnie socjalne.
Na Zachodzie można teraz bez społecznych przeszkód wyznawać rozmaite religie – czy to egzotycznego chowu, czy też ad hoc utworzone tu i teraz. O ile nie będą destrukcyjne wobec całości społeczeństwa. Bądź też własnych wyznawców manipulowanych przez samozwańczych guru – ale tu interwencja państwa niebezpiecznie może kolidować z istotą demokracji.
Osobliwą pozycję ma obecnie islam. Religia tradycyjna, ale w ostatnich czasach nagminnie używana jako ideologiczne uzasadnienie sprzeciwu wobec cywilizacji europejskiej i jej oczywistej teraz dominacji. Sprzeciwu społeczności, które znalazły się za burtą współczesnej cywilizacji z powodu przemocy chrześcijańskiej Europy lub po prostu same się nie potrafiły do cywilizacyjnej rywalizacji włączyć – co zresztą jest najprawdopodobniejsze.
Tyle rozmaitych rzeczy może różnić teraz interesy grup społecznych na świecie. Bo ten świat jest już coraz bardziej zglobalizowany. To nie jak w „Weselu” Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś szczęśliwa, byle nasza wieś spokojna”. Nie ma już takiej polskiej wsi, a przynajmniej jej nie powinno być. Ale tamten polski skansenowy zaścianek to dla PiSu żywioł i matecznik. To świat jego resentymentów, cywilizacyjnych zaszłości, prymitywnych odruchów warunkowych, antyintelektualizmu, chamskich nawyków, tudzież religijnej ostentacji, czy wręcz histerii.
Zapewne przesadzam. Bo chodzi tu o banalny polityczny cynizm, czyli o perwersyjne zaloty do polskiego prowincjonalnego grajdołka oraz równie grajdolskiego duchowieństwa. Tu znana już od dawna uwaga – rywalizacja ze świnią się nie opłaca. Reszta – patrz w Google.
PiS duje w antyniemiecką dutkę, jak endecy i PRL-owcy. Pal licho odległą historię. Cholernie już odległą. Przynajmniej poza Polską, Która wszak nie jest pępkiem świata. Ale w anachronicznej endeckiej narracji tkwi po uszy i antysemityzm, i wszelaka ksenofobia. Antysemityzm na zachodzie jest też passe, ale ksenofobia bynajmniej. Zwłaszcza dotycząca uciekinierów z krajów niebiałych. Czyli rasizm w stanie najpierwotniejszym. Na zachodzie z zasady potępiony, ale ciągle obecny u korzeni. A w Polsce gdzieniegdzie i w mainstreamie widoczny.
Świat jest skomplikowany. Jego ewolucja bywa niekiedy (zwłaszcza teraz) szybsza niż nasze zdolności adaptacyjne. A przecież chrześcijanom wystarczyłaby uważna lektura Nowego Testamentu (np. ucieczki pańskiej rodziny do Egiptu), żeby choć spróbować zrozumieć problem uciekinierów spod opresji.
Kaczyński powiedział kiedyś do swoich przydupasów: moralnością nie zwyciężymy. I słowa dotrzymuje.