Autor: Roman Spandowski
W różnych nastrojach obchodzono odgórnie ustalony dzień pamięci zbrodni wołyńskiej. Zaczęło się to 10 lipca 1943 r. i trwało do jesieni. W roku następnym powtórzyło się w tzw. Galicji Wschodniej. Teraz powiedzielibyśmy – na Zachodniej Ukrainie lub nam Polakom bliżej – na Podolu. Dlatego wolę całość
tych tragicznych wydarzeń określać jako zbrodnię wołyńsko-podolską. Bo była to zbrodnia. Czy ludobójstwo – nie wiem. To pojęcie jest bardzo świeżej daty (kto z Polaków wie, że jego twórcą był polski Żyd Rafał Lemkin, który po wojnie wolał być Amerykaninem Raffaelem Lemkinem? Patentowanych polskich patriotów zapytam – dlaczego tak wybrał?) Jakkolwiek – pojęcie ludobójstwa nie jest doprecyzowane, a ponadto bardzo uzależnione od politycznych aktualiów. Niech się nacjonaliści nie miotają. Nie będę przytaczał liczby polskich ofiar tej zbrodni, jak i ukraińskich – zamordowanych w odwecie. Tym się niech zajmą historycy bez jakiegokolwiek ideologicznego umotywowania czy nacisku. Zbrodnia jest zbrodnią. Jak się już stała w takiej skali, to nie jest to losowa przypadłość, tylko ważki fakt społeczny i w kategoriach narodowych trzeba się z tego wszystkiego rozliczyć. Po narodowej stronie ofiar, jak i stronie narodu obwinionego zrobić obiektywny rachunek ofiar, znaleźć nieodkryte jeszcze byle jakie pochówki, uczcić pamięć zabitych, a jak ktoś tego potrzebuje – pomodlić się za nich. Przeszłości nikt już nie zmieni. Trzeba zadbać – racjonalno-politycznie i dogłębnie moralnie, rozliczając się z historii – o przyszłość. Bo na to mamy (a przynajmniej powinniśmy mieć) wpływ. To potrafimy zrobić. I od czego symbolicznie ważkiego trzeba odważnie zacząć. Dla katolików – wg ewangelii oraz listów Pawła z Tarsu. Przypominam – chodzi o Nowy Testament. Posła Brauna oraz ks. Isakowicza-Zaleskiego odsyłam do zapewne im nieznanego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich (zwanego także orędziem) z r. 1965. Był to akt heroicznie wręcz odważny polskiego chrześcijaństwa („przebaczamy i prosimy o przebaczenie”). Kościelna strona niemiecka nie stanęła na wysokości zadania, ale stanowisko polskich biskupów było też odebrane fatalnie w Polsce. Wśród szeregowych katolików również. Ale wtedy episkopat w naszym kraju potrafił wybiec w przyszłość, nie tchórząc przed gawiedzią. A wszystko zgodnie z literą i z najgłębszym posłaniem NT, czyli przykazaniem miłości. Czy ja stary ateusz mam tu przytaczać stosowne lokalizacje w Piśmie Świętym PiSowcom i ich politycznym celebrytom diskopolującym na Jasnej Górze (jasną dawno już być przestała)?
Mamy jako Polacy prawo oczekiwać uczciwego rachunku sumienia od Ukraińców, ale mamy wręcz obowiązek porachować się z naszym narodowym sumieniem na tzw. Kresach wobec tamtejszych autochtonów. A fatalnie to po polskiej stronie wypada. Naród panów i ciemiężycieli, prześladowców miejscowego prawosławia, a w najlepszym razie pogardliwych protekcjonałów z wysoka swojej polskiej pańskości. Kresowym patriotom przypominam, że na moim rodzinnym Pomorzu Polacy byli Ukraińcami z Kresów, a Niemcy tamtejszymi Polakami. Boli? A niech boli! Prawda zawsze boli, o ile się przedtem niewiele miało z nią wspólnego.
Jesienią 1918 r. wschodniogalicyjscy Ukraińcy – korzystając z rozpadu dotychczasowego porządku politycznego wskutek rozpadu monarchii austro-węgierskiej – proklamowali tam Ukraińską Republikę Ludową ze stolicą – a gdzieżby indziej? – we Lwowie. Wszczęła się wojna polsko-ukraińska ze wszystkimi cechami wojny domowej, a obrona polskiego Lwowa weszła do polskiego martyrologium. Do tej pory nam sentymentalnie bliskiego. Pod warszawskim Grobem Nieznanego Żołnierza spoczywa anonimowy obrońca Lwowa przed Ukraińcami. Ale czy to się nam podoba, czy nie, Lwów był superważny też dla Ukraińców. A oni tam zawsze byli. Że w mniejszości? To kwestia nowożytnie cywilizacyjna. W tym samym czasie Polacy byli mniejszością w Toruniu, Poznaniu i Bydgoszczy. O Gdańsku miłosiernie nie wspomnę.
Walki polsko-ukraińskie wówczas mają moc analogii z zaczynającymi wtedy powstaniami na Górnym Śląsku. Praktycznie od nigdy nie należał on do Polski, a tylko część ludności (wcale nie większość), choć na co dzień jeszcze mówiła polskim dialektem, życzyła sobie przynależności do Polski. W efekcie targów w obrębie Ententy na ogół życzliwych Polsce, dostała się nam znaczna część przemysłowego Śląska z Katowicami itd., gdzie Polska w plebiscycie przegrała z kretesem. Zapewniam was, że etniczne i językowe dysproporcje polsko-ukraińskie we Lwowie to nic w porównaniu z podobnymi polsko-niemieckimi w Katowicach.
W latach 80. jeździłem po wielokroć jako pilot wycieczek z zachodnich Niemiec po Polsce ze szczególnym uwzględnieniem ziem tzw. odzyskanych, które chcieli znów zobaczyć ich dawni niemieccy mieszkańcy. Ani razu nie zetknąłem się od nich z jakąkolwiek arogancją. Dodam tu, że pilotowałem też wiele grup młodych Niemców – czy to lewicowych, czy chrześcijańskich (niestety tylko ewangelickich) spod znaku Akcja Znak Pokuty – którzy przyjeżdżali do Polski jako pokutnicy i głównie do dawnych niemieckich obozów koncentracyjnych. Na pamięć znam Oświęcim, Majdanek i Sztutowo. Ale wracając do wycieczek ziomkowskich – jedna starsza pani ze Śląska powiedziała mi – nie tytułem historycznych pretensji – że śląscy powstańcy zabijali niemieckich cywilów i gwałcili kobiety. Wtedy byłem zszokowany i cały w protestach. Bo jakżeż? Nasi narodowi bohaterowie? Ale w brutalnej historii (a historia jest zawsze brutalna) takie rzeczy są oczywistością. Wojna to wypowiedzenie regulaminu cnót codziennych na każdym poziomie. Kto chce pozostać im wierny, zasługuje na tytuł herosa lub na przewód beatyfikacyjny. Ale ile ich może być, a zwłaszcza tak naprawdę?
Po tzw. wyzwoleniu (nie! cofam, to naprawdę było wyzwolenie!) w 1945 r. w całej Polsce się dokonywały samosądy na niemieckich cywilach, którzy nawet nie musieli być czemukolwiek winni. Z naszych okolic – tylko przykładowo potopienie w zimowej Wiśle Niemców z Nieszawy. A obozy dla niemieckich wysiedleńców – jak ten nasz okoliczny w Potulicach – powtórka praktyk hitlerowskich? Tylko niech żaden patentowany katolik mi nie mówi, że zasłużyli. W etyce NT nie ma miejsca na odpowiedzialność zbiorową.
Ukraińcy powinni zrobić uczciwy narodowy rachunek sumienia. Wiem, że im trudniej, bo są znacznie młodszym narodem, a teraz na dodatek toczącym okrutną wojnę, podczas gdy my pławimy się w pokoju. Nie wolno ich stawiać pod ścianą, żeby musieli jednoznacznie odrzucać całą dotychczasową tradycję i dotychczasowych bohaterów walki o niepodległość Ukrainy. Górnośląscy Niemcy od nas Polaków tego nie oczekują. O tym wszystkim powinien zadecydować czas, uczciwe podejście do problemu przez obie strony. A naprawdę chcę więcej wymagać od moich rodaków, w tym też ode mnie samego. Nie chcę mówić, że powinniśmy być mądrzejszy jako starsi, bo natychmiast widzę ewentualnych Niemców jako starszych bez porównania cywilizacyjnego od nas. A mnie by się to nie podobało. Więc spróbujmy zrozumieć Ukraińców przez analogię do nas. A – powtarzam – bicie w piersi należy zacząć od własnych.
W tej chwili niezawodnym etycznym testem cywilizowanych państw i narodów jest ich stosunek do własnej przeszłości, również wobec ludzi w owej przeszłości, którym one odmawiały praw, jakimi sami się cieszyli. A więc – w żadnym z niegdysiejszych europejskich państw kolonialnych nie ma historycznych resentymentów. Wręcz przeciwnie – jest okrutny rachunek sumienia i próby zadośćuczynień. USA i Kanada publicznie się kajają za eksterminację rdzennych Amerykanów oraz niewolnictwo Afroamerykanów. Przy czym jest to zarówno stanowisko państw, jak i obywateli, często potomków dawnych eksterminatorów. Bo w demokracji to rzecz zwyczajna. Szczególnej uwadze polecam naszym patentowanym patriotom Niemcy. Zarówno jako państwo, jak i naród. Nie istnieje tam żadna licząca się polityczna siła, która by chciała podważyć powojenne reguły demokratycznej zachodniej Europy. A państwowa administracja nigdy nie zostawia żadnej wątpliwości, że to jej poprzedniczka, czyli III Rzesza jest winna całemu wtedy złu, które dotknęło Niemcy i Niemców podczas wojny i po niej także. A na deser przypomnę, jak Angela Merkel skutecznie spacyfikowała Erikę Steinbach jako ostatnią nadambitną szefową Związku Wypędzonych.
Popatrzmy i porównajmy. Turcy penalizują nawet wzmianki o tureckim sprawstwie ludobójstwa Ormian, a także Greków i tzw. Asyryjczyków. Podobnie Rosjanie. Nie miejmy złudzeń. Gdyby nie chwilowa – może alkoholowa – słabość Jelcyna, nigdy byśmy nie poznali dokumentów potwierdzających tajny protokół układu Ribbentrop-Mołotow i dokumenty zbrodni katyńskiej. Putin na pewno żałuje tego ekshibicjonizmu Jelcyna tak samo jak rozpadu Związku Radzieckiego. Serbowie nie chcą uznać swych zbrodni podczas wojny w byłej Jugosławii. Węgrzy raz po raz kokietując świat granicami dawnej Korony Św. Stefana, za żadne skarby nie chcą przyznać, że fatalnie traktowali w XIX i XX w. swoich niewęgierskojęzycznych poddanych i to było głównym powodem traktatu w Trianon. Rosja ze swoim „ruskim mirem” chce zrekonstruować świat sprzed I wś. „od Kalisza do Władywostoku”, w porywach „od Lubeki i Triestu po Władywostok”, w rozszalałych marzeniach „po Kalifornię”, a w zupełnie oszalałych „wszędzie”. „Heute gehoert uns Deutschland, morgen die ganze Welt” – „dziś należą do nas Niemcy, jutro cały świat”. Hitlerowskie hasła i Putinowskie cechuje anachroniczny europejski mocarstwowy ekshibicjonizm, teraz właściwy tylko gówniarzom w polityce. Chiny robią to po cichu i subtelnie. Żaden krzykacz im nie przeszkodzi. Przeszkodzić może tylko demokracja, której Chińczycy na pewno sobie też wkrótce zdecydowanie zażyczą, jak zrobili to wcześniej Japończycy, tajwańscy Chińczycy, południowi Koreańczycy i inne narody Azji południowowschodniej.
Gorzej, jeżeli infantylnie tromtadracki ekshibicjonizm dotknie rząd kraju będącego dopiero na dorobku i jak kania dżdżu potrzebującego w pełni demokratycznej współpracy sąsiedzkiej, co w dotychczasowej Europie regułą bynajmniej nie było i na czym Rzeczpospolita – utraciwszy na własne życzenie jakiekolwiek znaczenie, wychodziła jak Zabłocki na mydle.
I o czym ja piszę jako człowiek już dawno dorosły i dawno świadom z grubsza reguł tego świata? To straszne i upokarzające jest oglądać swoje władze radośnie igrające w piaskownicy. Ale czemu za moje pieniądze?