Autor: Roman Spandowski

Okres bezpośrednio po 2. pokoju toruńskim i po ostatecznym włączeniu Pomorza i ziemi chełmińskiej do Polski nie przyniósł Toruniowi spodziewanych korzyści handlowych ze zniesienia granicy państwowej u ujścia Drwęcy. Na eksporcie polskiego zboża i drewna głównie zyskały porty u ujścia Wisły – Elbląg i Gdańsk. Przede wszystkim Gdańsk. Wystarczy porównać rozmiary dzielnic magazynowych w obu tych miastach – skoncentrowanych na Wyspach Spichrzowych – z rozproszonymi wśród zabudowy mieszkalnej spichrzami Torunia. Oba nadmorskie miasta się rozrosły, tak że trzeba było budować odleglejsze fortyfikacje, Toruń nie. Toruń za to jął inwestować w naukę. Twórcą tego trendu był oczywiście

Henryk Stroband. O czym już pisałem. Ten wielki animator Torunia zdał się już pogodzić z myślą, że pozycja Torunia w handlu wiślanym jest przegrana na korzyść miast bliższych morzu, a przede wszystkich bliższych Niderlandom, które stopniowo przekształcały Gdańsk z Elblągiem w swoje zewnętrzne faktorie. Do rozbudowy ratusza staromiejskiego zaproszono z Gdańska niderlandzkiego, słynnego zresztą architekta Antonisa van Opbergen, ale protestanckie gimnazjum akademickie (a faktycznie uniwersytet) był w kontaktach z luterańskim uczelniami w Niemczech, a nie z kalwińskimi w Holandii.

Ale usytuowanie Torunia jako niemieckojęzycznej wyspy w polskim morzu skazywało go tak czy siak na coraz to bliższe związki z Polską – pojmowaną politycznie, kulturowo i językowo. Już pod koniec XVI w. pojawili się w Warszawie toruńscy piernikarze – wiadoma rzecz stolica i każde słowo zbędne. Pamiątką po nich jest najbliższa warszawskiej Starówce ulica Miodowa, tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, gdzie trochę później pewien wybitny torunianin pozostawi znaczący do dzisiaj ślad.

Ale o tym wkrótce.

Udostępnij: