Autor: Roman Spandowski

Pierwszym i potem już na zawsze najsłynniejszym torunianinem był przesławny astronom Mikołaj Kopernik (dokładniej: Nikolaus Kopernikus – zawsze się pisał z łacińska. Nicolaus Copernicus), Się tu urodził w 1473 r., tj. 7 lat po 2. pokoju toruńskim, na mocy którego po trzynastoletniej wojnie ziemia chełmińska ostatecznie przypadła Polsce. Jego ojciec, również Mikołaj, przybył do już Polsce przynależnego Torunia z Krakowa, ciągle jeszcze zdominowanego przez niemieckojęzyczny patrycjat i niemieckojęzyczne kazania w kościele mariackim. Sam ojciec Mikołaja i też Mikołaj dotarł do Krakowa spod Nysy (głównego grodu wrocławskich biskupów), a dokładnie ze wsi Koperniki. Wioska istnieje do dziś pod tą nazwą. Jej niemieckie wersje są mocno pogmatwane. Sami sobie sprawdźcie w Wikipedii. W każdym razie należy ona do kategorii nazw służebnych, czyli informuje, że w tej wsi mieszkali specjaliści w obróbce miedzi (por. staropolskie słowo „koper”, czyli miedź, z niemieckiego – dziś Kupfer). Z innych podobnych w całej Polsce – Srebrniki, Złotniki, Szczytniki (czyli wytwórcy „szczytów”, czyli tarcz), Grotniki, Słomniki (czyli wytwórcy „szłomów”, czyli hełmów) i dziesiątki innych. Zatem „Kopernik” nie było to nazwisko rodowe, tylko łacińskie przezwisko od miejsca pochodzenia rodziny. Tylko łacińskie, bo z wtórnym wykorzystaniem łacińskiego przyrostka oznaczającego pochodzenie – -icus, jak Polonicus ‘Polak’ czy Germanicus ‘Niemiec’. W tamtym czasie w Polsce rodowe nazwiska były rzadkością nawet wśród rycerstwa, a tym bardziej mieszczaństwa. Polska wersja „Kopernik” jest późną, językowo nietrafną i motywowaną narodowymi kompleksami polonizacją terminu łacińskiego.

Czy Kopernik był Polakiem? Nie. I sam by się niemożebnie zdziwił, gdyby takie twierdzenie usłyszał. Nawet nie wiadomo na pewno, czy znał język polski. Osobiście sądzę, że znał, ale mój osąd wynika z mojej analizy ortografii imion polskich osadników na Warmii, których pisemnie rejestrował jako kanonik warmiński. Już zresztą o tym pisałem. Ale jego językiem ojczystym była niemczyzna. Immatrykulując się na uniwersytet boloński, zapisał się do frakcji językowej (taki był wtedy obyczaj na wielu z europejskich uczelni) nazwanej „natio teutonica”, czyli… No właśnie. Co czyli? Słowo „nacja” dzisiaj to synonim narodu. Znaczenie łacińskie wskazuje na przynależności do społeczności z miejsca urodzenia. Ale narodów w obecnym znaczeniu wtedy jeszcze nie było. One zaczynały się dopiero tworzyć w oparciu o istniejące państwa. Państwo polskie już istniało, ale niemieckie nie. I dopiero po półtysiącleciu Niemcy upomnieli się o własne państwo narodowe. A na razie (mówimy o średniowieczu) łaciński termin „teutonicus” tłumaczył niemiecki „deutsch”. Czyli był przymiotnikiem określającym język (porównajmy niem. przyrostek -(i)sch, który jest obecny w nazwie „deutsch”, z innymi niemieckimi określeniami języków, np. polnisch (w odróżnieniu od narodowości Pole), russisch, franzoesisch, italienisch itp. Tak wtedy było i nie ma sensu przenosić obecnych przyzwyczajeń i przesądów do tamtych czasów. Mikołaj Kopernik był niewątpliwie lojalnym poddanym króla polskiego, a funkcjonariuszem polskiego państwa wręcz w stopniu bohaterskim. Chodzi mi oczywiście o dowodzenie w obronie zamku olsztyńskiego oblężonego przez wojska zbuntowanego przeciwko legalnemu polskiemu suwerenowi ostatniego wielkiego mistrza krzyżaków, czyli Albrechta Hohenzollerna.

A tu jawi się osobliwość ciężka do strawienia dla prymitywnych współczesnych polskich nacjonalistów. Albrecht jako siostrzeniec Zygmunta Starego był w połowie Litwino-Polakiem. Znał język polski na pewno (co do Kopernika – przypominam – takiej pewności nie ma), zwracał się do Zygmunta Augusta per „kuzynie”, a nawet pretendował do tronu polskiego – oczywiście bezskutecznie ze względu na swoją konwersję na luteranizm. Ale takie prawa miał.

W kwestii Albrechta mam jeszcze parę osobistych odległych wspomnień. Tłumaczyłem obszerne fragmenty korespondencji dyplomatycznej pomiędzy Krakowem a Królewcem. A dokładnie – chodziło o ostateczne ustalenie granic między pruskim lennem a Wielkim Księstwem Litewskim, których dotąd nie było, bo krzyżacy w szczycie swojej ekspansji w Prusach doszli tylko do wielkich jezior mazurskich. Litwa była zainteresowana pozyskiwaniem ziem ruskich. A pomiędzy wielkimi jeziorami a Niemnem rozpościerała się Wildnis, czyli pustka. Gdzie kiedyś mieszkali bałtyccy Jaćwięgowie, ale zostali wytępieni przez Polaków, Rusinów i dopiero pod koniec przez Zakon. Granica zakonno-litewska w pokoju w Mełnie (1422) została określona li tylko orientacyjnie. Ale już na przełomie wieków ruszyła akcja osadnicza z dwóch stron, czyli Księstwa Pruskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. I delimitacja była przedmiotem ww. korespondencji. Ze strony Rzplitej prowadziła ją osobiście królowa Bona (mianowana nieformalnie przez męża, czyli Zygmunta Starego, wielką księżną litewską) nie tylko w nieskazitelnej łacinie, ale przede wszystkim z genialnym wyczuciem dyplomacji. Podziwiałem ją przy tej lekturze. Królewiecką stronę reprezentował jakiś byle sekretarz – marny językowo i merytorycznie, Albrecht to tylko podpisywał manu propria, czyli własnoręcznie. Bo językowo i merytorycznie był zbyt cienki. I tak sobie wtedy myślałem – Rzplita rozdawała wtedy karty w polityce nie tylko tego regionu. Była lokalnym mocarstwem. Jagiellonowie przejęli władzę w Czechach i na Węgrzech. Kraków był jednym z ważniejszych centrów kultury środkowej Europy. Rozkwitła polska literatura z Kochanowskim na czele – równym Ronsardowi i do końca XVIII w. największym poetą całej Słowiańszczyzny. Również nauka – traktat polityczny Modrzewskiego „De republica emendanda”, czyli „O naprawie rzeczypospolitej” – był czytany i dyskutowany w całej Europie.

Jak można było to potem w ciągu zaledwie paru dekad tak doszczętnie spieprzyć?

Udostępnij: