Roman Spandowski: https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwjrjLqS4KT7AhVGpYsKHQzlApEQFnoECAgQAQ&url=https%3A%2F%2Fencysol.pl%2Fes%2Fencyklopedia%2Fbiogramy%2F18771%2CSpandowski-Roman.html&usg=AOvVaw3ZSscIu6VRxwfSMN3Rztyn
Narodowe Święto Niepodległości. Czczę je jak co roku na miarę swoich możliwości. Wywieszam flagę ojczystą (wraz z unijną) oraz słucham nagrań ze stosownymi pieśniami. I czuję się uroczyście. Z dumą nie przesadzam. Bycie członkiem jakiegoś narodu nie powinno wzbudzać w kimś tego rodzaju uczuć. Bo być dumnym (jak już trzeba) można być tylko z własnych osiągnięć. A nie podpinać się pod cudze. Czy niejaki Bąkiewicz jest dumny z Marii Skłodowskiej-Curie (bądź co bądź światowego autorytetu w nauce i cywilizacji)? Nie sądzę. Bo była 1) kobietą, 2) uczoną, 3) ateistką, 4) znaną bardziej jako Francuzkę, a nade wszystko 5) człowiekiem, który osiągnął pełen sukces tylko dzięki sobie jako ona sama, a nie jako przedstawicielka polskiego narodu. A tak na marginesie – wręcz wbrew niemu. A przy okazji też – który zasłużony zachodni Europejczyk i czymś wywyższony reklamował się narodowo? Może Niemiec Wagner (kiedy Niemcy jako naród, zresztą ostatni w zachodniej Europie) dopominali się o swoje państwo narodowe?
Cieszę się, że jestem Polakiem i że jestem obywatelem niepodległego polskiego państwa. O dumie mowy nie ma. Bo duma to też pycha i arogancja. Np. jestem dumny dlatego, że mam lepszy od innych. W stosunku do bezspornie wyższych cywilizacyjnie nacji Europy mogę być nienatrętnie pokorny, choć od czasu do czasu mogę zrozumieć, że jakiś ciołek mój fiknie dowcipem o europejskim wynalazku przez Polaków widelca, by podbudować nacjonalistyczne ego, a , a . Ja się swoją polskością cieszę, bo jest moja. Zapewne inne ości są piękniejsze, wykwintniejsze. Ja to rozumiem, doceniam (bynajmniej nie umniejszam), a nawet też się cieszę, że są. Komu – jak w Nowym Testamencie – trzeba mówi parabolicznie, to mówię: ojczyzna to jak matka, pewnie nie najpiękniejsza i nie najmądrzejsza spośród matek kolegów, ale swoja. Taka ocena matki (a i ojczyzny) jest możliwa tylko po dorośnięciu. I tylko wtedy można z historii swojej macierzy wyodrębnić to, z czego ewentualny dziedzic nie może być dumny, a z czego nie. Co nie znaczy, że jest dziedzicem wyrodnym. W personalistycznej kulturze każdy odpowiada za własne czyny. W paternalistycznej – również za swoich przodków. Ale zarówno europejskie oświecenie od co najmniej XVIII w., jak i współczesne chrześcijaństwo za Maritainem opowiadają się zdecydowanie za pierwszym wariantem.
W listopadzie 1919 r. Rzeczpospolita, wielokrotnie uprzednio przemocą dzielona między potężnych sąsiadów miała szansę odzyskać swoją państwowość jako Polska. Już bez Litwy, która zdecydowała się pójść własną absolutnie drogą, bo tymczasem powstał nowy naród litewski – oparty o język, którego przedtem polsko-litewska Rzeczpospolita nawet nie raczyła dostrzec. Ale ze wschodnią Białorusią i ze wschodnią Ukrainą z polskimi wyspami po śród nich.
Podczas I wojny światowej polscy rekruci z trzech zaborów walczyli w ramach armii zaborczych nawzajem ze sobą. Nie byli w tym wyjątkowi – bo taki sam był los Litwinów, Ukraińców, Rumunów, Chorwatów, Serbów, a nawet Włochów.
Kiedy kończyła się I wojna światowa, ambicje Polaków pod trzema zaborami wydawały się spójne – odtworzenie polskiego państwa. Już niekoniecznie w przedrozbiorowym kształcie terytorialnym ani tym bardziej modelu ustrojowym. Ale wola Polaków z Galicji – bardzo autonomicznej w obrębie Austro-Węgier – nie była identyczna z tąż w Kongresówce, gdzie polska instytucjonalność ledwo już dyszała pod władzą Romanowów, ale była. I z polskością w Prusach, gdzie Polacy – nie tylko szlachta – mieli wiele możliwych swobód demokratycznych w obrębie państwa pruskiego, a potem ogólnoniemieckiego. Poza polskim szkolnictwem. Ciągle byliśmy jeszcze jednym polskim narodem, cokolwiek to mogło wtedy znaczyć. A mogło znaczyć już wiele. I w każdym zaborze, w którym obca władza zechciała uregulować niewolniczy wręcz status polskiego chłopstwa, więcej.
Pomińmy historyczni-socjologiczne detale. Jest jednak faktem, że podczas wojny z bolszewikami dowództwo dywizji wielkopolskich, zresztą niezwykle zasłużonych w boju, kiedy klęska Polski wisiała na włosku, chciało rozmawiać o przywróceniu autonomii Wielkiego Księstwa Poznańskiego w ramach Niemiec.
Summa summarum – ten czas był ostatnim możliwym na odtworzenie polskiego państwa. Naród polski owszem wzbogacał się o dotąd wykluczane zeń chłopstwo w Galicji i Kongresówce. Wiejski lud znacznie wcześniej dobił się swego znaczenia w Prusach, gdzie pańszczyznę zniesiono najrychlej.
Jakkolwiek patrzeć, na wschodnich kresach odtworzonej II Rzplitej wiejski lud nie był polskojęzyczny. Tam samoidentyfikacja etniczna chłopów wobec pańskiej polskości przebiegała tak samo jak na zachodzie Polaków wobec niemieckości. A problemy socjalno-etniczne na kresach wschodnich miały znacznie bardziej eksplozyjny charakter niż na zachodnich. Na zachodzie – czyli na Śląsku i w Prusach Wschodnich – powojenne plebiscyty Polska przegrała koncertowo. Wciąż polskojęzyczni Ślązacy, Warmiacy i Mazurzy woleli głosować na dobrze znane sobie państwo niemieckie niż na ryzykowny eksperyment – czyli świeżo wykwitłe polskie państwo. Polsko-niemieccy Ślązacy i Wschodnio-prusacy wybrali Niemcy, wzmacniając tym samym ich rewanżyzm. Czego efektem była ostania imperialna próba Niemiec – II wojna światowa, zakończona ich totalną klęską i utratą przezeń kolonizowanego od tysiąca lat wschodu.
Lud, zwłaszcza wiejski, jest konserwatywny. Woli sprawdzoną przeszłość niż ryzykowną przyszłość. Woli również ufać tradycyjnym mentorom – miejscowemu panu na włościach (junkrowi niemieckiemu też), proboszczowi czy pastorowi. Ta konstatacja dotyczy oczywiście też aktualiów. Najbliższe wybory będą przypominać plebiscyty w 1919 r. – za bezpieczną (pozornie) przeszłością (czyli wtedy za Niemcami) czy za zagadkową przyszłością pod polską już władzą (w sumie ostateczną). Teraz zaś: za dobrze znaną już z PRLu państwową wszechwładzą w każdej dziedzinie (wraz z nieodłączną temu totalną korupcją i medialnymi szczekaczkami zamiast wolnych mediów), czy za dobrze wszędzie sprawdzonym demokratyzmem z jego monteskiuszowskim trójpodziałem władz plus wolnymi mediami.
Narodowe Święto Niepodległości to dziś nie tylko rocznicowa okazja do odbębnienia stosownych rytuałów. Może tak kiedyś będzie. Tak jak Francuzi dzisiaj obchodzą swoje 14 lipca. Na razie wciąż jeszcze o tę niepodległość musimy rozumnie zabiegać. Doskonale wiedząc, że poza wspólną z nami wartościami Europą szans nie mamy żadnych.
11 listopada od kilku lat wywieszam przed swoim domem flagi Polski i Unii. Od lutego wisi tam flaga Ukrainy. Za parę dni będą tam trzy flagi. I jestem gotów na czwartą – czyli Białorusi.
Makary Wskirski
15 listopada 2022 — 14:58
Dobry tekst. Z jednym wyjątkiem albo niezgrabnością. Totalnej korupcji za PRLu nie było. PiS osiągnął tu niepowtarzalny w historii rezultat.
Danka Stępkowska
15 listopada 2022 — 21:39
Dziękujemy za komentarz. Pozdrawiamy