Roman Spandowski – https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwiGj7aQkpj7AhWSzosKHbg6Aa4QFnoECAsQAQ&url=https%3A%2F%2Fencysol.pl%2Fes%2Fencyklopedia%2Fbiogramy%2F18771%2CSpandowski-Roman.html&usg=AOvVaw3ZSscIu6VRxwfSMN3Rztyn

***********************************************************************

Kacyński (lokalny kaczyk) wzbudza lokalnie wyłącznie krańcowe recenzje. Jego klauzuralny zakon go wielbi, opozycja odsądza od czci i wiary. Dla jednych więc to święty, dla drugich skończona kanalia.

Pozwolę sobie być odrębnym; choć bynajmniej nie symetrystą. I pozwolę sobie też popsychologizować a la Freud o rodzinie Kaczyńskich – bez żadnych jednakowoż naukowych pretensji. Ot, takie sobie rozważania humanisty i rówieśnika obiektu rozważań.

Zacznijmy od hipotezy (naturalnie mojej i tylko mojej własnej). Jarosław K. nie jest ani boski, ani z piekła rodem. Jest po prostu żałosny. Bo od lat próbuje kształtować autorsko rzeczywistość społeczną w Polsce, ale raz po raz się boleśnie potyka o marne realia społecznej materii. Bo z racji swojego asocjalnego statusu nie ma o niej zielonego pojęcia. W prawdziwej demokracji (czyli tej bezprzymiotnikowej) te realia są najważniejsze dla najpospolitszego polityka w politycznej codzienności, a także terenem twórczego oddziaływania dla wybitnych osobistości. Ci ostatni są oczywiście z natury rzeczy skazani na ryzyko klęski. Nie tylko do podjęcia takiego ryzyka swej idei, ale też własnych przyziemnych ambicji. Wielkość polityka rozpoznaje się i w gotowości na takie podjęcie, lecz również na jego konsekwencje. Lord Chamberlain w 1938 r. zaangażował wszystkie swoje ambicje i wysiłki, by ratować we własnym mniemaniu pokój w Europie. Kompromitująco przegrał. Ale to uznał i zaoferował zwycięskiemu Churchillowi współpracę w obliczu nowych wyzwań. Dżentelmen w każdym calu.

Czas dżentelmenerii w polityce (na pewno nie w niej tylko) się – szkoda – skończył. Przegrany w USA Trump wypuścił swoją bandycką gawiedź na demokratyczne salony, w tej chwili robi to jego mikroklon Bolsonaro w Brazylii. A zapowiada to też Kaczyński w razie przegranych przez siebie wyborów w przyszłym roku. Perspektywy dość ponure.

Na czym ma wg mnie polegać nieszczęsność niespełnionego, choć jest już w wieku emerytalnym, zbawiciela narodu? Bo się oderwał kompletnie od rzeczywistości, zarówno tej przyziemnej, jak i tej ogarnianej myślowo ku przeszłości i spodziewanej przyszłości. Czyli jakie wnioski trzeba było wyciągnąć z historii, by uniknąć dawnych błędów w imię lepszej przyszłości. Kaczyński – nawet jeżeli kiedyś myślał tymi kategoriami (a wiem, że myślał) – od lat jako guru PiSu instrumentalnie używał jako ideologicznego spoiwa swojej partii wszystkich możliwych najbardziej skompromitowanych idei, tradycji i mitów. Nawet tych, które kiedyś zwalczał – np. klerykalizacji Polski przez media Rydzyka.

Czy Kaczor jest więc nawiedzonym idiotą, czy najcyniczniejszym zgoła politycznym łajdakiem? Wg mnie i jedno, i drugie jest prawdziwe. Lecz z przewagą tego drugiego.

Nie jest zadaniem politologii wnikać w biograficzne detale polityków. Ale czasem warto. Zwłaszcza w krajach o młodej demokracji, gdzie wszystkie regularności dojrzałego ustroju dopiero co się tworzą. Gdzie zresztą ścierają się również antagonizmy – gdzie indziej już przezwyciężone. W tym w Polsce.

Po 1. wojnie światowej Polska nie miała żadnych szans na wersalską delegalizację rozbiorów Rzeczypospolitej i terytorialne jej przywrócenie w granicach sprzed 1. rozbioru, choć chciał tego Dmowski. Bo w międzyczasie ukonstytuowały się nowe narody na jej terenie – Litwini, Białorusini, Łotysze, a przede wszystkim Ukraińcy. Niekoniecznie przyjaźni Polakom jako byłym feudalnym panom. Używając współczesnej terminologii – kolonizatorom.

Zarówno przedtem, jak i potem toczyła się w Polsce debata o naszej fatalnej przeszłości. Kto zawinił, że Jagiellonowie, odziedziczywszy po Kazimierzu Wielkim dopiero co wstające cywilizacyjnie lokalne mocarstwo przez unię z Litwą – przez co stało się mocarstwem ponadlokalnym – jednocześnie się zaczęło beznadziejnie zapadać cywilizacyjnie. Rozważania na ten temat to nie jest lewactwo (cokolwiek to znaczy). Zainteresowanym polecam pisma bardzo zresztą konserwatywnych krakowskich tzw. stańczyków z końca XIX w. i osamotnionego w polskiej tradycji jej jadowitego recenzenta, czyli Stanisława Brzozowskiego. Plus Jasienicy czasów niedawnych.

Bo w ogóle tęsknota za utraconą polską ojczyzną (utożsamianą już mało aktualnie ze wcześniejszą Rzplitą) plus nowe problemy społeczno-ekonomiczne związane z raczkującym dopiero co na ziemiach polskich kapitalizmem – równa się stopniowo tworzy się polski naród, już jak dawniej nie ograniczony do szlachty. Bolesne tego początki chce ktoś poznać, niech przeczyta „Popioły” Żeromskiego. A XIX-wieczny finał – dramaty Wyspiańskiego. Poza tym w genialnym filmie Wajdy na podstawie marnej powieści Reymonta, czyli w „Ziemi obiecanej”. A reszta niech się dyma bogoojczyźnianym Sienkiewiczem. Po co nam Balzaki, Dickensy i Zole?

Bracia Kaczyńscy wydawali się raczej bliżsi tej krytycznej tradycji, a na pewno nie zwykłej tradycji przedwojennego inteligenckiego Żoliborza. Dodam – raczej lewicowego. Wiem, że rodzina Kaczyńskich zaległa tam tuż u początków PRL dzięki zasługom tatusia Rajmunda, którego zarówno zasługi w PRL, jak i rodzinna pozycja pozostają wciąż tajemnicami. Zresztą poliszynela. Bliźni synowie na ten temat milczeli grobowo, choć mamusię dość publicznie ubóstwiali. A i vice versa. Ich występek artystyczny w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc” – niewątpliwie zasłużone ich celebryckie szczytowanie – byłby niemożliwy bez interwencji jakoś zasłużonej mamusi. Tatuś co prawda żył, ale się już nie liczył. Najwyraźniej wszystko co ważne zaliczył płodząc tych, co w swej złodziejskiej manierze nie chcieli się ograniczać do księżyca.

Walnę więc o rodzinie Kaczyńskich wulgarnym Freudem. Ojciec – raczej nieobecny, bo ciężko pracujący na budowach. Pewnie dość tradycyjny w kulturowych przesądach, że wszystko, co w domu, to żona i matka. Tak było i przedtem i jest ciągle jeszcze. Dlaczego pani Kaczyńska – o której zresztą mało wiadomo prócz tego, że to nie ona była w powstaniu warszawskim (jak to nachalnie twierdziła propaganda wyborcza), ale jej bliżej nieznany mąż. A dlaczego tak nieznany – patrz wyżej.

Rodzinne tajemnice się tu zresztą mnożą. Niewątpliwie Lecz Kaczyński był sierpniu 1980 r. wśród doradców komitetu strajkowego w stoczni gdańskiej, ale na pewno nie był tam kimś najistotniejszym. O istnieniu bliźniego brata Jarosława pozawarszawska podziemna wówczas Solidarność stanu wojennego dowiedziała się znacznie później.

Kiedy jednak u schyłku lat 80. bliźniacy byli już przed jupiterami oficjalnych mediów, ten i ów wśród publiki poza oficjaliami jął dumać, jak się to mogło stać. Ani jeden, ani drugi brat nie odznaczał się charyzmą czy to wizualną, czy ideową. Co tu gadać – po prostu byli nudni. A widokowo – groteskowi. W przekazie publicznym – nieautentyczni.

Ten ciut starszy, czyli Lech, ożenił się późno z kobietą znacznie starszą od siebie i mało widowiskową. Ten młodszy, czyli Jarosław, nigdy się nie związał z żadną kobietą nawet na chwilę. W związku z czym plotki o jego orientacji seksualnej wciąż się szerzą, mimo że obecny wiek i obecna kondycja prezesa nie rokują mu już udatnego orgazmu. Te czemu zawładnęli oni głowami i sercami znacznej części Polaków, skądinąd obyczajowo tak tradycyjnych?

Skoro w obecnej Polsce wystarczy byle ploteczka, żeby komuś przypiąć łatkę pedała (co poza showbiznesem zwykło być wobec innych mężczyzn cywilnym, a niejednokrotnie fizycznym wyrokiem śmierci), to czemu Kaczora to nie dotyczy, choć plotki o nim krążą wokół jak komary nad wodą? Czy to znaczy, że polska publika w tej – wydawałoby się – katolicko etycznej kwestii bliższa jest swej oficjalnie zamianowanej nacji niż ewangeliom i w ogóle Nowemu Testamentowi? I chyba tak jest. Nad czym boleję. Nie jestem katolikiem czy nawet chrześcijaninem, ale pozostaję czytelnikiem NT, a zwłaszcza ewangelii, jako przykładu etyki tak idealnej, że absolutnie nierealnej. Np. przypowieść o groszu czynszowym czy o policzkowaniu. Jednego jestem absolutnie pewny – że niebawem etyczna wykładnia rzymskiego katolicyzmu będzie się kajała za wszystkie niegodziwości, które katolicyzm wyrządził ludziom LGBT.

A jak się wobec tego będzie mógł mieć obecnie 73-letni Jarosław Kaczyński? Zakładając, że fizycznie w ogóle będzie jeszcze cokolwiek mógł. Ludzie w jego wieku miewają – owszem – bardzo otwarte umysły co do przewidywań przyszłości na podstawie owocnych przemyśleń co do przeszłości. Ale Kaczor na pewno do nich nie należy. Może i kiedyś miał takie ambicje, ale teraz chodzi mu tylko o zachowanie dotychczasowej władzy, a demokrację naplewat’! Za dużo ma do stracenia. Bo wszystko. Dotychczasowe nadautorytety, czyli mama i brat nie żyją, nic się już więc nie liczy. Jak u „Braci Karamazowych”: „Jeśli nie ma Boga, to wszystko wolno”.

Czy Kaczyński on nie widzi, że wszystko, co ideologicznie i politycznie wyrabia, jest identyczne z tym, co robi Putin? Chrześcijańska obyczajowość ze szczególnym uwzględnieniem 6. przykazania ma być w świecie po bożemu. Putin swoje jako były kagebista, a Kaczor chyba (już) nic swojego, przynajmniej aktywnie. Unia Europejska to zgroza i skaranie boskie. Tu obaj unisono. Demokracja wg europejskich zorów – po jaką cholerę? Też unisono. Szkolnictwo, media – podobnie. Itd. Świat się zmienia. Kaczor przecież o tym wie, bo idiotą jeszcze nie jest. Na razie tylko kanalią. Pewnie się mu to zresztą już pomieszało.

Patrzę na niego z niejakim współczuciem. Wszak jest moim równolatkiem. Ja też chodzę po schodach byle jak. Nie mam wszak problemów z łupieżem jak on, ale tylko dlatego że mam znacznie mniej od niego włosów. Dzięki Bogu, w którego nie wierzę, nie pieprzą mi się w pamięci wyrazy obce jak u niego i w ogóle umiem się w innych językach dogadać. Może to bezinteresowny kaprys Boga, w którego prezes wszak też nie wierzy, ale czuje się tak nie gadać zmuszony – bo taką, a nie inną wybrał piaskownicę z jej użytkownikami, czyli przedszkolakami oraz okoliczną hodowaną zwierzyną. Jeszcze nie zasypiam w miejscach publicznych, ale tylko dlatego że ich na dłuższą metę unikam. Czego mu życzę. Jakoś trzymam też mocz. Nie lubię pseudopatriotycznej tromtadracji, ale mogę to powiedzieć wprost. A niech mi on tego pozazdrości. I nie lubię discopolo, choć jego telewizja zda się za tym przepadać. Przepadnij, maro!

Bidny człeczek. Zaplątał się w swoich chorych (bo erzacowych) ambicjach i stracił nad nimi kontrolę. Jak Szekspirowski Ryszard III. Ale bez szans na swojego Szekspira. Jest XXI wiek, czas nie wielkich epickich poetów, ale głównie komercyjnych lub politycznie zblatowanych mediów. Także satyryków, dla których nic świętego. I na pewno nie jest to czas boskiego kultu polityków. Bo teraz gmin czci tylko celebrytów. Na dojrzałym zachodzie Kaczyński ze swą posturą i osobistą nudnością nie miałby żadnych szans zostać celebrytą. Dla pewnej części Polaków jest wciąż zbawcą narodu, ale to tylko świadczy o ich politycznej niedojrzałości, co tłumaczymy naszą polską młodością cywilizacyjną. Owszem, podobni pojawiają się też na zachodzie (ale już z celebryckim sznytem), co jest zjawiskiem niepokojącym, ale zupełnie tu odrębnym. Demokracja nie jest stanem idealnym, tylko ciągłym procesem, podczas którego mogą zachodzić różne wolty. Ale do stanu obecnego zachodu musimy jeszcze dorosnąć.

Kaczyński jako człowiek osobny, samotny – nie wiem, czy z wyboru, czy z losowej konieczności – nie nadaje się i nigdy się nadawał na patronu ludu. Bo lud (a właściwie ludzie) w normalnym świecie żyją nie w ideowym narodzie, ale w swych rodzinach – wszystko jedno jakich, ale rodzinach – ze zwykłym rodzinnymi problemami. Najczęściej dość przyziemnymi. Co nie znaczy, że nieważnymi. A Kaczyński tego nie miał i nie ma. Miał tylko mamusię, która go uwielbiała, i brata, którym dyrygował. Może sobie wyobraża, że tak może dyrygować też Polakami, z większością których nie ma wiele wspólnego?

Kaczyński żyje, jak przywykł, w egzotycznym kokonie i w oderwaniu od wszelkich realnych problemów ludzi. Tych problemów całkiem codziennych, jak i tych ogólniejszych. Nie rozumie biedy tych, którym się nie udało w wyścigu szczurów. Nie rozumie też absolutnie najważniejszych wyzwań świata. Te pierwsze chce zaklajstrować rozdawnictwem na koszt innych podatników, te drugie są dla niego bezsensownymi wymysłami obcego i wrogiego mu świata – czy to kryzys klimatyczny, czy to prawa kobiet i ludzi LGBT. Nie sposób oczekiwać od niego nagłego zmądrzenia. W jego i wieku, i w stanie jego
już stetryczałego umysłu oraz braku jakiejkolwiek empatii chyba kiedykolwiek nie ma się czego spodziewać.

Personalnie mi go żal. Ale nie przestaję go jako polityka uważać za uosobienie wszelakiego społecznego zła w Polsce.

 

Udostępnij: