Roman_Spandowski

Słowo polityka (pomijając już historyczne pośrednictwa) pochodzi ze starożytnej greki –politike (techne). Czyli  sztuka rządzenia państwem. W ówczesnej greckiej rzeczywistości państwo (polis) to było miasto ze swoją najbliższą okolicą. Zatem polityka się ograniczała tylko do stosunków z innymi, równie mikroskopijnymi państewkami. Rzadko dochodziło do obszerniejszych sojuszy wobec wspólnego zewnętrznego wroga. A po ewentualnym wspólnym zwycięstwie rozpadały się one błyskawicznie. Przy ponownym rozdaniu kart żarły się znów między sobą, niejednokrotnie korzystając z pomocy dawnego wspólnego i śmiertelnego wroga.

Dlatego Grecy w antyku nigdy nie stworzyli narodu państwowego. Ostatni już demokratyczny sojusz Aten i Teb (innych chętnych nie było) wobec macedońskiego imperializmu padł jak długi pod Cheroneą. A potem Grecy roztopili się w hellenistycznych resztówkach po krótkotrwałym imperium Aleksandra Macedońskiego, które oczywiście znów się zaczęły między sobą żreć. Potem wszystkie wpadły w szpony Rzymu, który kulturowo zhellenizował się już wcześniej. Ale wraz z Rzymem polityka nabrała już wielkiego kształtu i wielkich rozmiarów. Na miarę Imperium Romanum. Zapiszę ją jako POLITYKĘ.

A w średniowieczu w naszej cywilizacyjnej kolebce, czyli Europie zaistniały dwa modele polityki – jedna lokalna, w dupie mająca szerszy kontekst – oraz taka z szerszymi horyzontami, czyli POLITYKA. I wcale nie musiało się to jednoznacznie wiązać z wielkością państwa, nawet z jego możliwościami militarnymi, ani z odległością od centrum dyspozycyjnego polityki i cywilizacji. Co się tyczy Polski –  za taką uważam  wielkopolityczną decyzję Mieszka I  o państwowym przyjęciu chrześcijaństwa, Bolesława Śmiałego o poparciu papiestwa w sporze z cesarstwem (papiestwo daleko, cesarstwo tuż tuż), wreszcie całą politykę Kazimierza Wielkiego. Wszystkie te decyzje były fundamentalnymi inwestycjami w budowie znaczenia Polski – w końcu kraju cywilizacyjnie świeżego, a na dodatek prowincjonalnego. Późniejszy jagielloński blichtr uważam za przedwczesną i niszczącą konsumpcję wcześniejszych osiągnięć. Należało inwestować dalej. No cóż, wybrano dopieszczanie elektoratu. Czyli politykę zamiast POLITYKI.  Niestety, stało się to naszym historycznym przekleństwem.

Przepuściliśmy I Rzplitą. Mówię my, choć moi chłopsko-mieszczańscy przodkowie nie mieli w tym udziału. Ówczesne elity odmawiały moim przodkom nawet miana Polaka. Ale teraz jako Polak – już z rodzinnego i własnego wyboru – czuję się odpowiedzialny za wspólną przeszłość. I nie chcę powtórki fatalnych wyborów moich przodków-nieprzodków. Bo przede wszystkim czuję się odpowiedzialny na NASZĄ przyszłość. Żebyśmy wreszcie uprawiali POLITYKĘ, a nie tanie zagrywki pod kołtuński elektorat. I żebyśmy już wreszcie pojęli, że Polska to nie nasza chata z kraja. I że życzenie niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś szczęśliwa, byle nasza wieś spokojna jest kretyńsko-pogardliwe z gruntu. Że jesteśmy (wreszcie!) w środku tego świata. A przynajmniej Europy. I że Europa to nasza ojczyzna. Jaką był Rzym dla swojego państwa – ze względu na elementarne obywatelskie WARTOŚCI. I że POLITYKA może być tylko w obrębie EUROPY.  Bo poza nią to już tylko ciemność.

Udostępnij: