Według wciąż dotąd popularnej wersji naszej historii w 966 r. książę wielkopolsko-kujawsko-mazowiecko (etc. np. wschodniopomorski, ale na pewno jeszcze nie śląski i małopolski, bo te ziemie podówczas jeszcze należały do Czech) Polan, Mieszko I, przyjął chrzest (Jezu! Z rąk Niemca!) w rycie zachodnim, a tym samym włączył nas do chrześcijańskiego kręgu religii i kultury zachodnioeuropejskiej (taka kolejność była wówczas oczywista). Nie ma żadnej wątpliwości, że nie była to chrystianizacja (zwłaszcza dobrowolna) Polaków, bo:
1) narodu polskiego jeszcze podówczas nie było (zresztą i innych wokół i gdziekolwiek na naszym kontynencie),
2) faktyczna chrystianizacja Polaków nadal nie nastąpiła i już nie mam nadziei, że się jej w ogóle doczekam.
Zatem chodzi mi o tejże ważkiej decyzji politycznej awans polityczny Mieszkowego państwa w ówczesnej Europie (przypominam – innej Europy wtedy nie było). Zyskaliśmy dzięki niej dostęp do zdobyczy cywilizacyjnych starożytności – także tych – które wróciły do chrześcijańskiej Europy, kiedy ta zobrzydziła je sobie z racji ich pogaństwa albo po prostu z fanatycznego lenistwa intelektualnego – jakże twórczo przetworzonych przez muzułmanów.
A najwcześniejsze świadectwa o państwie pierwszych Piastów mamy od Żydów na służbie kalifów z Kordowy.
Cośmy zyskali natychmiast jeszcze po tzw. chrzcie Polski? Między innymi dostęp do feudalnej symboliki państwowej, z której czerpiemy dotąd. Po rozpadzie Cesarstwa nowe państwa się – fakt – pojawiały – najpierw plemienne, potem dynastyczne, a na końcu narodowe. Całą tę sekwencję udało się nam przeżyć (a ilu ówczesnym ludom się nie udało?). Nie we wszystkim co prawda skopiowaliśmy ewolucję zachodniej Europy (np. nie wytworzyła się u nas znana gdzie indziej hierarchia feudalna). Ale ideologia państwowa?
Tu wszystko tak jak w starej Europie. Orzeł dotarł do nas jako godło państwowe poprzez Śląsk – już wówczas coraz bardziej związany przez Czechy Przemyślidów z Cesarstwem (tamże już z dawna znanym). Ale barwy chorągwi Królestwa Polskiego? Biel i czerwień to najpodstawowsze kolory heraldyczne. Stały się również naszymi i właśnie z tymiż szły do boju pod Grunwaldem zjednoczone siły Polski i Litwy. Mało który naród państwowy we współczesnej Europie ma taką prehistorię. Litwini ze wstydem odpowiedzą, że to nieprawda. Ale jednak prawda. Tylko – na miły Bóg! – to żaden powód do pychy czy wstydu! Inni mają swoje inne barwy – starsze czy młodsze. I co z tego ma wynikać? Mam nadzieję i gorąco chcę, że nic. Bo ja się czuję dzieckiem Giedrojcia wraz z jego Maisons-Laffitte,
My, Polacy jesteśmy starsi cywilizacyjnie od wielu naszych sąsiadów ze wschodu, ale młodsi zdecydowanie od tychże większości z zachodu. Per saldo – gdzie tu miejsce na nacjonalizm czy wręcz nazizm? Zdecydowanie wolę się cieszyć z bycia Polakiem (bo jednak jest z czego), niż pysznić zeń (bo tu się zaraz pojawią demony). A najbardziej kocham wszystkie możliwe igraszki kulturowe międzyeuropejskie, zresztą nie tylko. Uwierzcie mi, to zaiste rozkosz. A kimże jako Polak właściwie jestem, oprócz tego że kulturowym mieszańcem?
W swojej tradycyjnej słabości patriotycznej przyznaję, że na dźwięk naszego hymnu narodowego (którego tekst się ociera o grafomaństwo) i na widok Biało-Czerwonej (nawet po meczu bokserskim) czuję ciarki wzdłuż kręgosłupa. I jest mi z tym dobrze. A obok tego – jak wspaniale mi być w zjednoczonej Europie. A Wam?
/Autor – Roman Spandowski/
Wyrażone w niniejszym artykule opinie i poglądy są prywatnym punktem widzenia autora i nie należy ich utożsamiać z poglądami innych członków i sympatyków naszego kolektywu. Z uwagi na poszanowanie różnorodności naszego ruchu mogą pojawiać się zdania odrębne i polemiki, które jako część debaty publicznej, będziemy publikować na naszych łamach ze wskazaniem artykułów źródłowych, których dotyczą.