19 kwietnia wbrew KODowskim wezwaniom nie wziąłem udziału w happeningu Skiby na Starym Rynku. Jestem lojalnym koderem, ale ten termin uznałem za najniestosowniejszy dla wygłupów, nawet w najlepszej idei. To była wszak rocznica wybuchu powstania w warszawskim getcie – zasługująca na taką samą cześć jak 1 sierpnia i 1 września – wybrałem więc inną formę uczczenia tej daty. Z żółtym żonkilem udałem się więc do Collegium Maximum na tu i ówdzie reklamowaną (o wiele za słabo) debatę pt.: Konferencja przedmiotowo-metodyczna – czy dzień Polaków ratujących Żydów jest alibi dla rzeczywistych postaw społeczeństwa polskiego podczas II wojny światowej.
Organizowali ją – tu będą nazwiska wg hierarchii: dr hab. (dalej zwany (p.) prof.) Supruniuk, dwaj nauczyciele z VII LO: dr Skowroński i dr Grendring oraz nauczycielka z V LO pani Jadczak. Uprzedzając relację, pozwolę sobie na autorską bezczelność i wyrażę najwyższy podziw intelektualny i moralny wobec trójki końcowej. Co się tyczy p. prof. będzie wyłącznie fatalnie. Ciekawe, że owa ocena była podzielana również przez resztę (nietłumnie) zebranej widowni. Ale tylko Danka Stępkowska, a potem ja pozwoliliśmy sobie od razu na nadzwyczaj emocjonalną reakcję na mędzenie prof. Supruniuka. Wiem, że się tłumaczył, że jest advocatus diaboli i że wątpienie jest podstawą nauki. Sądzę, że Kartezjusz by się w grobie przewrócił. Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby ów prof. wystąpił z analogicznymi wątpliwościami np. na manifestacji narodowców. Uuu! To by dopiero było przeżycie! I dla nas, i dla niego (w sensie fizycznie dosłownym). Żałując cholernie, że mogąc wypowiedzieć się spokojnie, wybrałem (homo sum…) histerię, spróbuję teraz choć częściowo naprawić ten błąd i prezentuję argumenty, których powinienem był wtedy użyć:
- Tak się składa, że publikacje na temat Zagłady, które wyszły spoza niepolskich i inkryminowanych przez p. prof. wydawnictw, wychodząc od lat – są obiektem naukowej światowej (przecież nie jest to sprawa tylko wewnątrzpolska!) dyskusji, ale poza PRLem i „dobrą zmianą” nie są atakowane ideologicznie. Nauka z zasad (również przyzwoitościowych) nie znosi ideologii. Czy mogę przypomnieć p. prof. cytat z Tacyta: sine ira et studio)?
- Podczas mojej bytności tamże co najmniej dwa razy z różnych ust (ale nie p. prof.!) padł termin „wielki kwantyfikator”. Wiem, że jest to ulubiona zabawka ideologów (np. naród – czyli cały) i przekleństwo nauki, gdzie nic nie jest (może poza teorią Einsteina – ale kto wie, czy nie do czasu?) aktualne raz na zawsze. Historia jest najmniej naukowa ze wszystkich nauk, bo każdy jej fakt jest jedyny i niepowtarzalny – zatem trudno tu formułować jakieś prawidłowości, bo i tak nie da się ich ani zweryfikować, ani sfalsyfikować uniwersalnie. Ale tu wystarczy choćby ludzka przyzwoitość – ponadnarodowa, -etniczna i -religijna. Chętnych wzywam do lektury Nowego Testamentu. Oczywiście ze zrozumieniem – znajome polonistki (zastraszone czy jeszcze nie) wytłumaczą, co to znaczy.
- Zdaję się, że wg rozumowania adwokata diabła mówienie o przewinach Polaków – kiedykolwiek – ale zwłaszcza wobec Żydów podczas II wojny światowej (a i przed, i po) – to kalanie dobrego imienia Polaków. „Dobra zmiana” chce to wręcz penalizować. Bo to – cytuję niedokładnie – wszak byli nieliczni odszczepieńcy, często związani z obozem władzy, która przyszła gwałtem ze wschodu. Owszem, stamtąd przyszła i gwałtem, ale zanim przyszła, już i tak wiele się złego zdarzyło. A znany nam wszystkim ikoniczny heros AK – Aleksander Kamiński (ignorantów informuję – autor „Kamieni na szaniec”) radził uciekinierom z getta po zdławieniu powstania, żeby się raczej kierowali do AL, bo w AK może być różnie (to jest w dokumentach). A i potem – czy za pogromy typu kieleckiego (przecież więcej ich było) odpowiadają miejscowi bolszewicy? To aż tylu ich było? O czym tu jeszcze mówić? Dla mnie od dawna jest jasne – musimy pogodzić się z bolesną prawdą (jak zrobili to powojenni Niemcy – wiem, nie od razu) i posypać głowy popiołem. Wstyd jest najczystszym przejawem sumienia. Przypominam nałogowopolitycznym katolikom, że to się mieści w podstawowym przykazaniu ewangelijnym: a bliźniego miłuj jak siebie samego.
- Jeżeli przewiny skundlonych rodaków nie mają narodowi psuć dobrego nastroju – bo ten segment społeczny demograficznie jest wg niego bez znaczenia (fakty mówią co innego, ale to pewnie tym gorzej dla faktów) – to dlaczego wycieramy sobie gęby Sendlerową i drzewkami w Yad Vashem? Nie mamy w tym żadnego udziału. Jak niestety większość naszego społeczeństwa wtedy. I tylko wtedy? A co dalej?
- Mógłbym więcej od siebie. I pewnie będę do tego wracał. Mało rzeczy w naszej rzeczywistości – wszystko jedno kiedy – mnie aż tak boli. I prócz antysemityzmu, który – choć taki pełen wciąż wigoru – nie ma już właściwie obiektu swojej nienawiści (jak on sobie z tym radzi, pozostaje problemem wręcz metafizycznym), chodzi mi o ksenofobię i jakąkolwiek wrogość wobec wewnętrznych upośledzonych mniejszości.
A na koniec – jedynymi państwami w naszym zakątku globu, niegdyś hegemona świata, które prowadzą tzw. politykę historyczną i ściśle wg recepty Orwella dyktują poddanym („głupi lud to kupi”) aktualną wersję historii („a jak nie to”) – jest Rosja – Putina, Turcja – Erdoghana i Węgry – Orbana (te ostatnie jednak w chytrzejszej formie). Wspaniały sojusz! Jezus Maria (też Żydzi) – przecież nie o tym kiedyś w PRLu marzyłem…
P.S.
- P. Sendlerowa w latach 90., czyli u schyłku swojego długiego życia, powiedziała, że Polacy – tak rozmiłowani w pielgrzymkach – powinni rokrocznie pielgrzymować do Jedwabnego. Od siebie dodam – takich Jedwabnych jest w Polsce w obecnych granicach kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset. Wybór spory. Ale kolejki nie widzę. A byłem przed laty w Jedwabnem. I mam ciągle w pamięci – prócz strachu przed niechęcią autochtonów – a widziałem w ich oczach głęboką wrogość – kiedy pytałem ich o drogę na cmentarz . Oraz mój wstyd, kiedy ten cmentarz w obecnym stanie zobaczyłem.
- Co Państwo myślicie o obchodach rocznicy 19 kwietnia tak samo jak 1 sierpnia? Dla mnie jest to sprawa oczywista – w naszej stolicy za hitlerowskiej okupacji były dwa tragiczne powstania. I boję się orzekać, które było bardziej tragiczne. Jednakowoż wiem, że powstania z 1944 r. mogłoby nie być i ludność Warszawy (głównie już aryjska) oraz sama Warszawa by ocalały. A powstanie w getcie zaistnieć musiało, bo tu już nie chodziło Żydom o nadzieje na przetrwanie, a już tym bardziej nie o zwycięstwo (i tak już sami byli skazani na zagładę i o tym wiedzieli), tylko o godność Ich śmierci.
Ile trzeba jeszcze modlitw i zaklęć, że chodzi tu o sedno naszej polskiej, europejskiej, chrześcijańskiej (a tak!) i ogólnoludzkiej kultury?
Wyrażone w niniejszym artykule opinie i poglądy są prywatnym punktem widzenia autora i nie należy ich utożsamiać z poglądami innych członków i sympatyków naszego kolektywu. Z uwagi na poszanowanie różnorodności naszego ruchu mogą pojawiać się zdania odrębne i polemiki, które jako część debaty publicznej, będziemy publikować na naszych łamach ze wskazaniem artykułów źródłowych, których dotyczą.
Danka
23 kwietnia 2018 — 07:57
Dlaczego autor nie podpisał się?
Dominik Cyryl Stajnbart
24 kwietnia 2018 — 13:08
Autor jest wymieniony. Proszę kliknąć w Author Info na dole strony.