Roman Spandowski
Wielu z was pojedzie gremialnie na marsz 4 czerwca do Warszawy. Dotąd także jeździłem i jest mi żal, że tym razem już nie będę mógł.
Wiem doskonale, że dotychczasowe manifestacje nic nie dały. Tysiące myślących ludzi demonstrowało, ale milcząca większość chodząca bezmyślnie do kościółków wciąż wspierała PiS.
Demokraci nie powinni obrażać się jednak na naród. W końcu są jego konstytutywną i konstytucyjną częścią. Właściwie nie bardzo wiedziałem potem, co powinniśmy dalej robić. Bo rola wszechwiedzących kaznodziejów wobec tłumu tłumoków też mi nie odpowiadała. Za bardzo odbiegłem od autorytatywnej i mocno skompromitowanej zasady, że lud powinien być posłuszny swoim szlacheckim bądź inteligenckim elitom.
Ale co dalej? Szlachty jako przez wieki przewodzącego stanu w Polsce już nie ma. Inteligencja – tylko chwilowo i zastępczo przejąwszy po niej sztafetę – także jako klasa społeczna dokonała żywota. Ale tzw. lud pozostał razem ze swoimi roszczeniami. Ów nowy lud ma już pełnię praw politycznych i wszelakich innych oraz niebywały w swej skądinąd inercyjności potencjał wyborczy.
Bo o ten lud – co tu gadać, niebagatelny składnik społeczeństwa – biją się teraz aspirujące do władzy partie polityczne, przy czym tradycyjne ideologiczne podziały nt. prawicy i lewicy są nie tyle omszałe, co zgoła nieaktualne. W szczegółach o tej anachronicznej dychotomii – napiszę ponownie o tym coś jeszcze, o czym już nieraz pisałem. Kto jest ciekaw, niech czeka.
Ale teoria i praktyka demokracji, takiej zwyczajnej, bezepitetowej (z wyjątkiem epitetu „liberalna”) jest już od dawna oczywista. Kryzys międzywojnia, sama wojna i zimna wojna po niej pozwoliły odrzucić zachodniej cywilizacji wszystkie sentymentalnie postromantyczne złudzenia i pretensje co do idei „narodu” i „ludu”. W dojrzałej demokracji jest tylko „społeczeństwo”, którego nastroje i interesy należy rozpatrywać wg metod naukowych (czyli socjologicznych), a w otwartej polityce one się uzewnętrzniają podczas wyborów, na które żadna polityczne siła (zwłaszcza ta dotychczas rządząca) nie powinna mieć możliwości urzędowego wpływu w jakikolwiek, nawet pośredni sposób. Np. za pomocą mediów zwanych teraz bez sensu publicznymi. Niech na razie to wystarczy, Na razie. To powinno być praworządne minimum. Ale go nie mamy. Praktycznie jesteśmy na wylocie z kręgu zachodnioeuropejskiej demokracji (a jest inna?). Ostatnie reakcje UE i USA nie pozostawiają już złudzeń. Po tamtej stronie nie ma już miłosierdzia dla putinopodobnych eksperymentów made by PiS. Należnych nam miliardów zł z UE nie dostaniemy, bo obecna władza w kwestii niszczenia niezależności sądów idzie w zaparte. Wewnętrzny w obrębie tej władzy konflikt między koalicjantami tzw. Zjednoczonej Prawicy, obserwowany z zewnątrz, może tam kogoś rozśmieszać do łez swym infantylizmem, ale my jesteśmy tu, rządzeni przez owych infantyłków, którzy pomrukują niczym rozespany kot na piecu głupawymi miałkami wobec Niemiec, bądź co bądź najbliższego nam sojusznika i najważniejszego partnera handlowego w UE, które nie odpowiedzą adekwatnie, bo czują się ciągle winne nam po II wś. Łatwo psocić się sąsiadowi, kiedy się wie, że ten nie odpowie adekwatnie, bo czuje się jakoś historyczno-moralnie ciągle jako winowajca.
Można praktykę polityczną rządzącego PiSu traktować jako żenującą dziecinadę, bo i taką jest. Ale ja w Polsce żyję, a z wieku niemowlęcego dawno wyrosłem. Nie mam alzheimera i nie zniosę, by mi ktoś z zewnątrz chciał go na siłę zainfekować, i to w skali społecznej.
Mam nadzieję, że marsz 4 czerwca otworzy oczy może nie tyle betonowemu suwerenowi (bo ten już nie ma oczu), co tym wszystkim popapranym relatywistom, symetrystom i innym grzesznie naiwnym.