Autor: Roman Spandowski

Od przynajmniej XIX w. jest już tak sformułowany problem – czy Polska jest Zachodem Wschodu, czy odwrotnie. Sami się uważamy za Zachodnich, ale wobec Zachodu mamy moc pretensji za tegoż Zachodu rozmaite wobec Wschodu niekonsekwencje. Częściowo słuszne. I to niezależnie od tego, jaką naprawdę
jest nasza istota cywilizacyjna.

Ale już wcześniej, bo bodajże w XVII w. pojawiła się wśród nas idea, że jesteśmy wschodnim przedmurzem chrześcijaństwa. Najpierw chodziło o muzułmańskich Turków osmańskich, ale potem też o schizmatyckich Moskali – Rosjan. Konflikt Wschód – Zachód ujawnił się znów z perspektywy dawnej schizmy (XII w.). Nie było już bizantyjskiego konkurenta w chrześcijaństwie, za to pojawił się nowy politycznie. Póki był niegroźny militarnie i ekonomicznie, był atrakcyjny swoją egzotyką, zresztą również ekonomiczną jako monopolistyczny dostarczyciel artykułów luksusu dla Zachodu – przede wszystkim futerkowych skórek.

Dzięki Piotrowi I Rosja przybrała zachodni kostium. Najpierw przemocą – car nakazał bojarom ogolić brody, odziać się po zachodniemu i nauczyć się francuskiego. Nową odsłoną Rosji Zachód się zachwycił. Dotychczasowy barbarzyńsko-orientalny niedźwiedź się zewnętrznie ucywilizował, nie tracąc nic ze swej immanentnej barbarii, tak podniecającej znudzoną w swej impotencji socjetę Zachodu. Rosja stała się dla Zachodu sexy. Dotychczasowe podziały cywilizacyjne trafił szlag. W tym polską ideę przedmurza. W efekcie staliśmy się przedmurzem obrotowym. A w praktyce przedmiotem, a właściwie pomiotem europejskiej polityki. Nie dysponowaliśmy realnym potencjałem, ale własne urojenia co do swojej roli
cywilizacyjnej ciągle próbowaliśmy tak traktować. I wciąż byliśmy zgorszeni niewdzięcznością Zachodu – bo my tak walczymy, a wy…

A zachodnia Europa już była cynicznie nowoczesna. Po klęsce powstania listopadowego francuski minister Sebastiani powiedział, że porządek panuje w Warszawie. Mniej więcej mu rówieśny Anglik Temple twierdził, że jego ojczyzna nie ma wiecznych wartości, tylko wieczne interesy. To nie był zgniły koncept nowego chrześcijańskiego Zachodu. Tak było zawsze w polityce. Być może teraz zaczyna być
trochę inaczej. Ale nie pod wpływem religii. Ale poważnie pojmowanych idei europejskiego Oświecenia o prawach ludzi i narodów.

Wyobrażaliśmy sobie, że Polska jest sumieniem Europy. Potem wyszło na nasze, ale w końcu było jak zwykle. Rozumiem – takie były ówczesne realia polityczne. W tej chwili sumieniem Europy jest Ukraina. Realia polityczne i etyczne pono się zmieniły. Zwłaszcza że Rosja w znów nowym kostiumie kusi świat – już nie wspaniałą kulturą (bo jej resztki wyemigrowały jak niemieckie z III Rzeszy), tylko znów pozyskiwanymi od przyrody – jak niegdyś futerka – surowcami z głębi ziemi.
Mieliśmy pretensje, że w tamtych cynicznych czasach nas lekceważono. Obecne czasy są chyba bardziej zasadnicze. To czemu cała załoga PiSu tak bezczelnie flirtuje z Orbanem, ewidentną piątą kolumną Putina w UE, oraz z równie antyeuropejskimi harcownikami z Zachodu, jak Francuzka Le Pen czy Włoch Salvini, oboje jurgieltnicy Putina? I czemu takim idolem był i jest dla nich Trump, którego republikańscy pobratymcy w Kongresie USA skutecznie jak długo już blokują finansową pomoc dla krwawiącej Ukrainy?

Po 1989 r. Polska szczęśliwie abdykowała z roli sumienia Europy i skutecznie zajęła się własnymi sprawami, w czym – o dziwo! – wykazała się mistrzostwem skuteczności. I mogłoby tak pozostać, ażby stało się po prostu trwałą i już niebudzącą wątpliwości normą. Czyli polityczną nudą. Czyli moim ideałem rzeczywistości politycznej. Zapewne wtedy jej pomoc dla tak tragicznie doświadczanej Ukrainy byłaby wspaniałą symfonią państwa i obywateli. A nie zupełnie oddolnym pospolitym ruszeniem samych obywateli przy całkowitym bezwładzie struktur państwa, które potem tak głośno przechwalało się nie swoimi zasługami.
Nie chcę Polski ani jako mesjasza, ani sumienia narodów. Chcę Polski, która by z własnym sumieniem wreszcie podjęła rachunek i oby skuteczny.

Chcę Polski normalnej, czyli zachodniej. Żadnego przedmurza wte czy wefte.

Udostępnij: